morpho.pl

10 10 09

vive la krzon


Kasjus podrapał się po jajach. Swędziały go. Swędziały go złośliwie i natrętnie. Swędziały go już od dwóch dni. Dlatego właśnie znajdował się tu gdzie się znajdował. A znajdował się przed dziurą w ogrodzeniu. Stał tak samotnie wśród zapadającego zmroku, pośrodku ciemniejącego lasu, stał i kontemplował kształt tej dziury, analizował linie powyginanych drutów, prawdziwe dzieło sztuki. Ta dziura nazywana była 'Polską Dziurą'. Był to niewątpliwe powód do poczucia narodowej dumy w samym sercu tej cholernej Republiki Francuskiej. Ta dziura w siatce nosiła dumny przymiotnik, gdyż była dziełem naszych rodaków, dziełem świadczącym o naszych narodowych cnotach: zapobiegliwości, inteligencji oraz oszczędności. Wszystkie te przymioty manifestowały się w skomplikowanym splocie powyginanego druta.


- No dobra, - pomyślał Kasjus - czas działać!
Pochylił się i zwinnie przelazł przez dziurę w siatce. Teraz musiał szybko i niezauważenie przemknąć się do najbliższych namiotów, a następnie wzdłuż głównej alejki campingu w kierunku zabudowań pryszniców. Oczy dookoła głowy, żeby nie wpaść na głównego ciecia z recepcji. Znali się z widzenia, jednak nie za bardzo za sobą przepadali, można by nawet powiedzieć, że szczerze się nie lubili. Kasjus słusznie uważał, że niechęć ciecia wynikała z pobudek nacjonalistyczno-szowinistycznych. Zapewne fakt, że cieć za każdym razem kiedy spotkał Kasjusa zaczynał drzeć japę, machać łapami i rozpoczynał szaleńczy pościg, wynikał z narodowych kompleksów Francuzika. W końcu to nie my daliśmy dupy Hitlerowi.


Mijał kolejne kaprawo świecące lampy ustawione wzdłuż głównej alejki. Z boków dobiegał przyciszony gwar kampingowiczów przygotowujących kolację. Wyostrzony zmysł powonienie Kasjusa mimowolnie rejestrował takie smakołyki jak: świeża bagietka, ser pleśniowy, oliwki, czerwone wino, spaghetti, pesto, grillowane żeberka, kurwa mać, to już przesada. Z żalem pomyślał o czekających go w krzakach polskich kabanosach i czerstwiejącym chlebie. Ech cierpienia emigranta - my przynajmniej mieliśmy Powstanie.


Z półmroku zaczęła się wyłaniać jasno oświetlona oaza budynku z prysznicami. Pora idealna - ruch już niewielki, a cieć zapewne ogląda właśnie francuskiego Idola. Przemykał w kierunku pryszniców, niczym ćma w kierunku latarni. Ostrożnie wszedł do pomieszczenia, w którym znajdowały się kabiny pryszniców. Pusto i cicho. Tylko jedna kabina zajęta. Kiedy właśnie zastanawiał się, który z pryszniców wybrać, drzwi zajętej kabiny otworzyły się. Ku osłupieniu Kasjusa, wyszła z nich młoda Francuzka. W sumie w tym, że młoda dama była narodowości francuskiej nie było nic szokującego, jednak fakt, że zapomniała osłonić odzieniem swoich piersi, mocno wybił Kasjusa z rutyniarskiej blazy. Stał tak na środku, z rozdziawionymi ustami i niczym uczniak wpatrywał się z zachwytem w piersi nieznajomej. Nie były one może zbyt wielkie, ale w przyjemny i harmonijny sposób ukształtowane. Możnaby powiedzieć słowami naszego Pana Prezydenta, że sterczały bojowo, wycelowane w przestrzeń powietrzną, niczym bateria rakiet Patriot na straży nieboskłonu naszej ojczyzny. Piękny, patriotyczny widok. Brakowało tylko orła białego.


Francuzce nieukrywany zachwyt Kasjusa najwyraźniej nie sprawił dużej przykrości. Uśmiechnęła się do niego w sposób nieoczywisty i wieloznaczny, a jednak pełen niewypowiedzianej obietnicy. Szybko zlustrowała sylwetkę Kasjusa - niewątpliwie ergonomicznie umięśnioną i stosownie do pory roku opaloną. Jej uśmiech stał się odrobinę bardziej jednoznaczny. Kasjus w końcu oderwał wzrok od jej sutków i spojrzał w jej lekko arabskie, ciemno brązowe oczy. Wydawało mu się, że rozumieją się bez słów. Głupio by było użyć teraz jedynego zwrotu, który znał po francusku, czyli 'bonżur'. Doszedł do wniosku, że pójdzie w ślady bohaterów 'Intymności' i zachowa tajemnicze milczenie. Już zaczął się zastanawiać, do której z kabin prysznicowych się udadzą w celu rozwinięcia tej przelotnej znajomości. Jednak w tym momencie piękne rysy twarzy nieznajomej jakby pękły, roztrzaskały się na tysiąc kawałków w wyrazie zdegustowania. Co jest nie tak? - pomyślał Kasjus. Czy to moja niechlujna fryzura, trzydniowy zarost, czy może jednak powinienem powiedzieć to pierdolone bonżur. Delikatny nosek Francuzki poruszył się w sposób gwałtowny i nerwowy. Dopiero teraz Kasjus zrozumiał - to jego mocno naturalny aromat czterech dni boulderingu, spania w nie najświeższym śpiworze i ogólnego nieprzestrzegania zasad podstawowej higieny osobistej, niczym fala uderzeniowa, doleciał do nozdrzy pięknej nieznajomej. Francuzka mruknęła coś raczej nieprzyjemnego, szybko narzuciła ręcznik na swoje wdzięczne piersi i oddaliła się czym prędzej. Esz...


Trochę rozżalony, jednak nie załamany Kasjus zaczął oddawać się w samotności przyjemnościom korzystania z gorącej, bieżącej wody. Jako prawdziwy twardziel, nawet przed sobą samym, nie przyznawał się, że kąpiel może sprawiać mu przyjemność - wśród jego towarzyszy niedoli tego typu deklaracja byłaby odebrana jako dowód słabości i swoista kapitulacja przed drobnomieszczańskimi wartościami. Jednak w skrytości ducha Kasjus nie mógł się nacieszyć kolejnymi falami gorącej wody z mydłem, zmywającymi z jego ciała drobinki piasku, kurzu, potu i tłuszczu. Gdy w końcu skończył się myć i wyszedł z kabiny, stanął na środku pomieszczenia i wycierając włosy zaczął się zastanawiać ile rolek srajtaśmy powinien podprowadzić z sąsiedniego kibla. Stał tak niezdecydowany, może licząc podświadomie, że Francuzka powróci - w końcu teraz mógł wykazać się nie tylko muskulaturą, ale również przyjemnym zapachem mieszczącym się w cywilizowanych normach krajów zachodnich.


Nagle, jego wiecznie czujny mózg, zauważył kątem oka jakiś cień zbliżający się szybko od tyłu. Zareagował szybko i instynktownie - uchylił się przed ciosem przeciwnika, odskoczył na bok i błyskawicznie przeskakując pobliski zlew rzucił się do ucieczki. Za nim rozległ się wściekły ryk znajomego mu dobrze ciecia. W potoku ścigających go przekleństw był w stanie wyróżnić tylko często powtarzające się 'pitę'. Pędził alejkami, klucząc i zwodząc, jednak tupot butów Franola wciąż dudnił za nim. W pewnym momencie zaczął się nawet zastanawiać, czy aby nie przegra tego wyścigu - w końcu był tylko balderowcem, czyli kończyny dolne miał raczej słabo rozwinięte. Jednak w półmroku zaczął majaczyć mu już kontur ogrodzenia ze zbawienną dziurą. Teraz musiał się skoncentrować, żeby dobrze wymierzyć kroki i w odpowiednim momencie podskoczyć wyżej. Kilka dni wcześniej rozpięli z Bronco repsznura pomiędzy dwoma drzewami, właśnie na wypadek, gdyby cieciowi chciało się biegać za nimi. Tak, to te drzewa. Uwaga, hop! Idealnie wymierzony skok. Nie ma jak zawodostwo. Chwilę później dudnienie kroków ścigającego go ciecia urwało się nagle i nastąpił głośny huk, jakby jakieś drzewo zwaliło się na ziemię. Potok przekleństw po francusku przeszedł w skowyt bólu. Kasjus uśmiechnął się z satysfakcją, Polska-Francja, 1:0. Teraz zwolnił trochę kroku i nie oglądając się za siebie przemknął przez dziurę w płocie. Dalej ruszył już spokojnym krokiem w kierunku obozowiska, które rozbili z ziomkami w lesie, pomiędzy skałami, kilka kilometrów od campingu. Cieć wył dalej.


Kiedy dotarł na miejsce powitały go okrzyki radości jego kumpli. Właśnie rozpijali kolejnego cidra w plastikowej 1,5 litrowej butelce, zakupionego w promocji w Carrefourze, zagryzając go najtańszymi ciastkami z 1kg wora. Ziomki doszły do wniosku, że skoro już jest taki ładny i pachnący to muszą wytarzać go w piachu, co oczywiście natychmiast uczynili. Spocony po biegu i zgrzytający piaskiem w zębach Kasjus wlazł do śpiwora na swoim kraszu, nalał sobie kubek cidra i w końcu zrelaksowany zaczął się oddawać kontemplacji rozgwieżdżonego nieboskłonu. Czy to możliwe, że ci pierdoleni Franole mają lepsze gwiazdy od nas? świecą jakby jaśniej. Przy okazji kalkulował poczynione w dniu dzisiejszym oszczędności - noc na campie 6 euro od osoby, plus 2 euro za namiot, prysznic 3 euro, szkoda że nie zdążył podprowadzić jeszcze tego papieru, byłoby kolejny eurasek. Razem 11 euro. Nieźle. Jeszcze z dwa takie prysznice i oszczędzi na spodnie Moona, które widział przecenione w pobliskim sklepie. Kołysany takimi błogimi myślami zapadał powoli w sen. Szczęśliwy.







[słowa: żul]