010010110010101001010010011110101 |
Kod stanowi jedyny niepodważalny pewnik.
010010110010101001010010011110101
Wydaje ci się, że rzeczywistość wokół ciebie istnieje? Wydaje ci się, że to co widzisz stanowi prawdę? Mylisz się. Twoje zmysły wprowadzają cię w błąd. Zostałeś oszukany.
010010110010101001010010011110101
Jeśli choć chwilę się nad tym zastanowić, to twój świat "rzeczywisty" składa się jedynie z materii i różnorakich form promieniowania. To, że postrzegasz kolory, wcale nie oznacza, że przedmioty je faktycznie posiadają. Przedmioty składają się w końcu jedynie z bezbarwnej materii o różnorakiej fakturze. Odbicia promieniowania podczerwieni równie dobrze mogłyby być interpretowane przez twój wzrok jako różnorakie odcienie szarości. Wtedy żyłbyś w świecie składającym się z szaroburej masy. A może widziałbyś świat w kolorach, których nazw teraz nawet nie znasz. Wszystko jest kwestią przystosowania ewolucyjnego.
010010110010101001010010011110101
Niebieskie oczy tej kobiety wcale nie są niebieskie. To jedynie dwie galeretowate bezbarwne kule. Z czasem ich wiązania międzycząsteczkowe ulegną dezintegracji.
010010110010101001010010011110101
To czemu wydają ci się takie piękne? Wystarczy dodać odpowiednio dobraną mieszankę hormonów do twojego krwioobiegu, aby zmienić przebieg impulsów elektromagnetycznych w twoim mózgu. Są piękne, gdyż twój gatunek biologiczny pragnie przetrwać. Prawda bywa okrutną.
010010110010101001010010011110101
Czemu się wspinasz? Kolejna drobna aberracja gatunkowa. Twój gatunek biologiczny stworzył różnorakie formy zachowań społecznych. Większość z nich ma na celu osiągnięcie sukcesu reprodukcyjnego. Oczywistym faktem jest, że większe szanse na przekazanie genów mają osobniki, które potrafią zaimponować przedstawicielom płci przeciwnej. Wspinanie stanowi prostą formę imponowania. Może nawet jest to forma prostacka. Tak czy inaczej chodzi jedynie o podtrzymanie istnienia złożonych struktur białkowych.
010010110010101001010010011110101
A zatem twój świat nie ma większego sensu. Stanowi jedynie nieprzerwane źródło bodźców stymulujących końcówki twoich zakończeń nerwowych. Te bodźce nie mają większego sensu. Jednak przyzwyczaiłeś się je interpretować. Interpretacja stanowi formę fikcji. Jest to twój własny sposób zmyślania sobie rzeczywistości. Kolor, temperatura, wilgotność, przyjemność, ból - to wszystko wygodna ułuda. Impuls jest lub go nie ma. Zero. Jeden. Żyjesz w strumieniu kodu. Tak długo jak zachodzą jakiekolwiek zmiany w otaczającej cię rzeczywistości tak długo istnieje kod. Jednak każda próba odczytania kodu automatycznie staje się kłamstwem.
010010110010101001010010011110101
W tej chwili patrzysz w kod. Tym kodem jestem ja. Tym kodem stajesz się ty.
010010110010101001010010011110101
Spotykamy się w tej chwili w abstrakcie. Jednak nie jesteśmy już sobą, a jedynie wyładowaniami elektromagnetycznymi.
Mkniemy przez czasoprzestrzeń splątani binarnie.
010010110010101001010010011110101
010010110010101001010010011110101
010010110010101001010010011110101
010010110010101001010010011110101
errorerrorerrorerrorerrorhorror
|
1. "Hello, my name is Mr Muppet"
2. "Would you take me to Paris"
3. "Excuse me, have you got some ganja?"
trzy zwroty obcojęzyczne za pomocą których Muppet radził sobie podróżując stopem do Bleau
"Bowderstone to niesamowity kamień. dotykałem go, pieściłem, rozmawiałem z nim. chcę zostać boulderowym
pielęgniarzem!"
Banan o swoich wrażeniach z rejonu boulderowego w Lake District
"La Muppet!"
Muppet starający się zintegrować z francuskim otoczeniem
"Czy tu się można wspinać odpłatnie? Ja zapłacę, oczywiście!"
turysta pod Cimami do Mirka Wódki
"Jesus kurwa ja pierdolę!"
Adaś Miałczyński
"Ja to słaby jestem..."
Zetor
"Uwaga.niedawno wyremontowany budynek Poczty Polskiej przy Krakowskim Przedmiesciu w Lublinie
spelnia przeslanki warunkujace wpis do Rejestru Obiektów Architektonicznych Nieprzyjaznych Wspinaczom. powyzej pierwszej
kondygnacji wszystkie gzymsy i parapety pokryto rzedami metalowych kolcow.tak się nie godzi.to może być skórozerne.
wobec powyzszego nawoluje goraco do bojkotu uslug ww. Przedsiebiorstwa.wspierajmy golebie.je tez to kluje!!!"
SMS od Petera
"Ja, gdy wiem, że już polecę, to rzucam się w dół, do tyłu, jak nurek z motorówki, ziiiu."
Dominik demonstrujący bezpieczną technikę latania
"Jakbyś chciał przejmować się politykami to już dawno byś zwariował, ewentualnie został terrorystą."
Stefan
"Co jest, kurwa..."
Gizbern na widok reflektórw tira sunącego na czołówkę
"Sex, nawet z najbardziej pociągającą kobietą, nie zastąpi ci boulderingu z prawdziwym mężczyzną."
Banan
"Po białym się już nie wspinam!"
Muppet Bleausard
"Chwila, chwila, przecież ja już dzisiaj byłem w Świątyni - w Świątyni Mamutowej."
Bogdan na pytanie jak świętuje Wszystkich Świętych
"Chop-chop!"
cytat z "Lock, Stock and Two Smoking Barrels",
w wolnym tłumaczeniu "Myk myk!", popularny doping boulderowy
"Kto pije ostatki, ten daje ze szmatki"
Domino
"Ja to takiej prawdziwej, czystej siły to w życiu nie miałem. Nigdy nie
dawałem więcej niż 10 razy ze szmaty"
Szalony
"A już zaczynał się dobrze wspinać..."
Bogdan o Peterze
"Najważniejsza w życiu wspinacza jest witamina 3B: Bimber, Browar, Boczek."
Lucjan
"Znam to uczucie.byłem membraną głośnika i mikrophonu. czułem jak dzwięki
wpływają przez moje uszy, płyną do wszystkich jam i przewodów ciala, mamiąc fizjologię
pulsującym taktowaniem bębna i basu... był dancefloor - ale ja leżałem na podłodze. podrygiwały
dźwięki. szmery, skrecze, stuki, pomruki, wrzaski, jęki, westchnienia i łkania. a ja leżałem obserwując,
czule tuląc podłogę maleńkiego pokoiku na valley road,tuż nad sklepikiem... a dźwięki masowały
mnie całego. od środka."
SMS od Petera
"Bo widzisz, taka żona to tylko zajmuje miejsce w samochodzie dla jakiegoś wyjebistego boulderowca."
Bogdan o pewnej małżonce
"Przypuszczam, że wspinanie zamknęło przede mną wiele innych możliwości, jednak nie żałuję tego. W końcu nie spotkało mnie w życiu
nic lepszego od wspinania."
zasłyszane
|
Pani psycholog zwilżyła czubkiem języka swoje kształtne wargi, delikatnie pogładziła swoją szczupłą szyję, tuż
poniżej ucha, nieznacznie uśmiechnęła się, spojrzała mężczyźnie głęboko w oczy i zadała kolejne pytanie.
- Czy dobrze sypia pan w nocy?
Mężczyzna siedzący naprzeciw milczał przez chwilę. Następnie nieśpiesznie odpowiedział, jakby ważąc każde słowo.
- Raczej nie miewam problemów ze snem.
- Czy znaczy to, że nigdy nie nachodzą pana koszmary?
- Czasami. Raczej rzadko...
- Co się wtedy panu śni?
Zapadła cisza. Twarz mężczyzny zdawała się być zupełnie pozbawiona emocji, tak jakby koszmary, które nachodziły
go wielokrotnie każdej nocy, nie dotyczyły go bezpośrednio. Tak jakby były to cudze sny, pożyczone tylko na tę
jedną noc.
- Różnie... Zazwyczaj śni mi się, że spadam w przepaść. Lecę w dół, wzdłuż ściany urwiska i nie mogę nic zrobić.
Powoli obracam się w powietrzu. Wiem, że zaraz uderzę o ziemię.
- I tuż przed upadkiem zapewne budzi się pan przerażony?
- Nie. Wpierw roztrzaskuję się o ziemię.
- O ziemię? Czyli śni się panu pana własna śmierć?! - wyrwało się pani psycholog.
Przez chwilę milczała zaskoczona, obracając w myślach ostatnią wypowiedź mężczyzny, próbując dopasować ją do tego,
czego uczono ją na studiach. Jakoś dziwnie nie przystawała ona do teorii, które jej wpojono.
- To nadzwyczaj ciekawe... Rzadko komu śni się jego własna śmierć. Senniki egipskie uważały to za zły omen, za
zapowiedź rychłej zagłady. Czy spadając czuje pan strach? - ten enigmatyczny mężczyzna coraz bardziej ją fascynował,
jego małomówność i rezerwa miały w sobie jakiś magnetyzm. Czekając na odpowiedź, pani psycholog nieśpiesznym ruchem
dłoni wygładziła materiał spódnicy opinającej jej udo, wiedziała, że mężczyźni zawsze zwracają uwagę na jej
szczupłe nogi. Szczególnie, gdy chodzi w tak krótkiej spódnicy, jak dziś. Wiedziała, że gdy zmienia ułożenie nóg,
zakłada jedną nogę na drugą, wtedy wzrok mężczyzny leniwie ześlizguje się po jej pończochach. Wiedziała, co
myśli mężczyzna w takiej chwili. Była przecież zawodowym psychologiem.
- Gdy spadam nie czuję strachu, jestem zupełnie spokojny. Czuję się wolny. Strach przychodzi później, w chwili,
gdy budzę się, już po własnej śmierci. Otwieram oczy i nie potrafię rozróżnić kształtów w otaczającym mnie
nieprzeniknionym mroku. Ta ciemność jest przerażająca. Nie wiem nawet, czy moje oczy są już otwarte. Przez chwilę
leżę i zastanawiam się, czy był to tylko sen, czy może wszechogarniająca ciemność oznacza, że jestem już martwy...
- Kiedy ostatnio miał pan taki sen?
- Nie pamiętam, chyba z pół roku temu - skłamał mężczyzna. Śnił ten sen każdej nocy.
Zapadła cisza. Po dłuższej chwili przerwała ją pani psycholog:
- Czy prowadzi pan regularne pożycie płciowe?
- Tak.
- Zatem rozumiem, że żyje pan w stałym związku?
- Tego nie powiedziałem - mruknął mężczyzna spoglądając bezczelnie na piersi pani psycholog.
Pani psycholog uśmiechnęła się i wbrew swojej woli spuściła wzrok na listę pytań. Poczuła przyjemne
mrowienie w okolicach ud. Po chwili przeszła do kolejnego pytania:
- Czy byłby pan w stanie zabić?
- Tak, jeśli uznałbym, że nie mam innego wyjścia - powiedział mężczyzna bez namysłu.
Pani psycholog spodobały się szczerość i zwięzłość tej odpowiedzi. Świadczyły one o mocnym charakterze jej rozmówcy.
- To już wszystkie pytania - powiedziała pani psycholog notując coś na kartce. - Na razie bardzo panu dziękuję.
Raport z badania prześlę do Komendy Policji jeszcze w tym tygodniu. Jeśli nie będzie innych przeciwwskazań,
to sądzę, że pozwolenie na broń otrzyma pan do końca tego miesiąca. Zapisałam panu również swój prywatny numer
telefonu. W razie gdyby potrzebował pan jakiejś porady, zawsze służę, o dowolnej porze... - dodała pani psycholog
ze słodkim uśmiechem.
- Postaram się o tym pamiętać - powiedział mężczyzna, złożył kartkę z numerem na pół i wolnym ruchem włożył ją
do kieszeni.
- Czym mogę jaśnie panu służyć?
Sprzedawca w sklepie z bronią przypominał neurotyczną łasicę. Jego małe, czarne oczka cały czas skakały po wnętrzu sklepu,
jego ręce były w nieustannym ruchu.
- Chciałem kupić broń - powiedział mężczyzna.
- Pozwolenie kochanieńki się należy - sprzedawca ukazał w bezczelnym uśmiechu dwa rzędy ostrych, szpiczastych zębów.
Musiał być krótkowidzem, gdyż zbliżył podane mu papiery na odległość kilku centymetrów od swoich
małych rozbieganych oczek. Przez chwilę mrużył je, mrugał nimi, aż w końcu powiedział:
- Papiery w porządeczku, a zatem co konkretnie wielmożnego pana interesuje?
- Nie jestem specem od broni, więc może mi pan coś doradzi. Szukam półautomatycznego pistoletu kaliber 9 mm, magazynek co
najmniej 12 kul, niewielkie kopnięcie, dobrze jakby nie był zbyt głośny.
- Hm, interesująca charakterystyka. Tylko, po co panu taka armata, kochanieńki?
- Mam w domu problem z myszami - uśmiechnął się ponuro
mężczyzna.
- Cóż, w takim razie nie mam więcej pytań. Poleciłbym panu pistolet Hasud F58. Piękne cacko.
Broń dla prawdziwych koneserów. Ulubiony pistolet pracowników operacyjnych Mossadu, właśnie z takiej
broni Izraelczycy ukatrupili Arafata. Broń praktycznie niezawodna, cicha. Wyjątkowo niewielki odrzut, jak na
tak pokaźny kaliber. Można spokojnie strzelać jedną ręką z biodra, co jest bardzo wygodne w tłumie. Obszerny
magazynek, 16 pocisków, plus jeden w lufie. Gratis dostanie pan zapasowy magazynek. Jedyna wada to celność, nie
jest to broń snajperska, ale przecież nie można mieć wszystkiego, czyż nie, kochanieńki?
- Nic nie szkodzi, nie zamierzam się nią bawić w Wilhelm Tella. Jeśli pan tak zachwala, to
pewnie wezmę. Do tego 50 sztuk amunicji.
Mężczyzna stał w bramie kamienicy. Był środek nocy. Dzielnica spała niespokojnym snem, sporadycznie wydając z
siebie jakieś nieartykułowane pomruki i trzaski. Od czasu do czasu po chodniku przebiegał tylko pewien bezpański
pies z kulawą nogą, uciekający z podkulonym ogonem przed zimnem i ciemnością. Mężczyzna wiedział, że przed zimnem i
ciemnością nie ma ucieczki. Wcześniej, czy później i tak cię dopadną.
Krył się pośród cieni rzucanych przez załomy murów. Choć sam był niewidoczny, miał doskonały widok na
kamienicę naprzeciwko- jej bramę wejściową, jej okna, trąd jej odpadających tynków. Stał i czekał. Wiedział, że
prędzej czy później Chudy wróci do domu. Gotów był czekać na tą chwilę całą wieczność.
Pod obserwowaną przez niego kamienicę wolno podjechała taksówka. Kierowca zatrzymał samochód, jednak nie wyłączył
świateł, ani silnika. Po chwili od strony pasażera niezdarnie zaczęła gramolić się na zewnątrz niewyraźna sylwetka.
Cień wysiadł, zatoczył się, potknął o krawężnik i z głośnym "kurwa" chwycił się w ostatniej chwili latarni, która
obojętnie podtrzymała jego przesycone alkoholem ciało. Taksówka pośpiesznie ruszyła z miejsca i wkrótce zniknęła za
najbliższym rogiem. Cień sylwetki zanurzył się w bramie kamienicy obserwowanej przez mężczyznę.
Chwilę później mężczyzna wyłonił się z mroku i bezszelestnie przemknął na drugą stronę ulicy, podążając za
cieniem. Nie miał żadnych wątpliwości, że ten cień należał do Chudego.
Wejście na schody zajęło Chudemu trochę czasu, z kilkoma dłuższymi przerwami na klękanie, przytrzymywanie się
poręczy i staczanie się o kilka stopni w dół. Jednak pomimo tych chwil słabości Chudy dotarł jakoś na trzecie
piętro i zaczął mocować się z zamkiem swojego mieszkania. Mężczyzna cały czas trzymał się kilka metrów za
Chudym, niezauważony, bezszelestny. W końcu drzwi ustąpiły. Chudy wtoczył się do środka, zapalił światło, jednak w
momencie, gdy chciał zamknąć za sobą drzwi, otrzymał niespodziewanie mocny cios w nos. Zatoczył się,
trzymając się oburącz za twarz, a następnie osunął bezwładnie na podłogę. Cios nie był mocny, mężczyzna nie
chciał znokautować Chudego, a jedynie odepchnąć go od drzwi. Teraz Chudy leżał na podłodze z krwawiącym nosem
i starał się zrozumieć, co zaszło i kim był ten człowiek, który stał nad nim zasłaniając światło żarówki.
- Widzę, że to nie był najlepszy z twoich dni.- powiedział mężczyzna bez cienia ironii.
- Stary to ty? Dobrze, że wpadłeś, słuchaj, chciałem cię przeprosić, no wiesz, to wszystko poszło nie tak... -
bełkotał pośpiesznie Chudy, szczęśliwy, że rozpoznał znajomy głos.
- Nie wysilaj się.
- No nie, stary, chyba nie bierzesz tego personalnie.
- Ależ biorę to śmiertelnie personalnie.
- Jakbym wtedy wiedział, że to był twój projekt, nigdy bym...
- No to miałeś, kurwa, pecha - powiedział mężczyzna wyjmując z kieszeni Hasuda F58 kaliber 9mm.
- No co ty, stary, zwariowałeś, nie wygłupiaj się - jąkał się przerażony chudzielec patrząc w ciemność wylotu
lufy rewolweru. Ta ciemność zupełnie go otrzeźwiła. Bardzo chciał w tej chwili powrócić do błogiej obojętności
pijaństwa, jednak było już za późno. Teraz był trzeźwy, trzeźwy niczym śmierć.
- Nikt-ale-to-absolutnie-nikt-nie-będzie-podpierdalał-obitych-przeze-mnie-projektów - wycedził przez zęby
mężczyzna i powoli pociągnął za spust.
Kamienicą wstrząsnął ryk trzech wystrzałów, jednego po drugim, chwilę później rozległ się jeszcze jeden strzał,
niczym grzmot. Sprzedawca okłamał go. Ten pistolet wcale nie był cichy, ale czy miało to teraz jakiekolwiek
znaczenie?
|
Świat się zmienia. Starzy bogowie odchodzą. Na placu boju pozostają jedynie śmiertelni epigoni.
Chwałę zastępuje pycha.
Era konkwistadorów
W pionierskich dla wspinania czasach (w Polsce oznacza to lata 80te) wspinanie wyglądało zupełnie inaczej niż
dzisiaj. Była to epoka mityczna. Epoka w której herosi zmagali się z tym co niemożliwe, wciąż udowadniając, że
siła woli potrafi pokonać siłę grawitacji. Ustanawiano Nową Jakość. Każdy sezon przynosił rewolucję. Ludzie
poszukiwali coraz to nowych wyzwań. A wszystko napędzała magiczna energia zwana Pasją. Wspinanie było
schronieniem dla wszystkich tych, którzy nie załapali się na podbój Eldorado. Dzięki nienasyconej pasji i szalonemu natchnieniu
było to doświadczenie wyjątkowe, które nie tylko stanowiło styl życia, ale wręcz filozofię życia.
Wspinanie było Sacrum. Wspinanie było Misterium.
Możliwe,
że lekko idealizuję tutaj Złoty Wiek, ale trochę prawdy tkwi jednak w stwierdzeniu, że dzisiejsze wspinanie
straciło wiele ze swojej mistyki.
Era klonów.
Współcześnie dużo się zmieniło. Niby nadal wszyscy wspinamy się, jednak całe to wspinanie jest już dziś jakieś
takie inne...
Niczym dinozaury wymarły wielkie osobowości. Wspinaczkowi prorocy poprzednich dekad wydają się dziś
dziwacznym archaizmem. Zastąpiły ich tuczone na koksie champion-brojlery, które na pytanie
po co się wspinają nie są w stanie sklecić pojedynczego sensownego zdania. W ogóle wspinacze zatracili umiejętność
rozmawiania o wspinaniu, czego dowodem mogą być żenujące posty na forach internetowych. Rozmowy obracają się
głównie wokół cyfr - cen sprzętu, wycen dróg, kwalifikacji z zawodów. Ugładzony, poprawny politycznie, bezosobowy bełkot
polskich magazynów wspinaczkowych stanowi kolejny dobitny przykład beznadziejnie nudnej nowomowy wspinaczkowej.
Wspinanie schodzi na psy. I nie chodzi tutaj o spadające standardy, ale o atmosferę. Co z tego, że proporcjonalnie coraz
więcej ludzi powtarza 6.5tki, skoro nie powstają praktycznie żadne nowe trudne drogi, a stopień 6.7 nadal pozostaje
mityczną granicą niemożliwego. I proszę nie pieprzyć mi tutaj, że brakuje w Polsce nowej skały, gdyż brakuje
przede wszystkim nowej wizji. Brakuje ludzi, którzy by inspirowali. Brakuje ludzi, którzy szukaliby inspiracji.
Wspinanie staje się powoli sportem wyrobników, których specjalnością są statystyki. Pasja i Nienasycenie zostały
rozmienione na rankingi i wyniki. Tym samym zabito gdzieś po drodze radość wspinania. Gdy ogląda się zawody
wspinaczkowe z przerażeniem można zaobserwować, że uśmiecha się na nich tylko jeden człowiek - zwycięzca. Cała
reszta zawodników jest napięta i ponura. A przecież wspinanie bez względu na poziom powinno przede wszystkim
cieszyć. Ale tych ludzi nie cieszy samo wspinanie, ale rywalizacja, możliwość udowodnienia, kto tu jest
"najlepszym".
Wyścig szczurów i kaska, które dostaliśmy w pakiecie pt. kapitalizm, odcisnęły swoje piętno również na wspinaniu.
We wspinaczkowej prehistorii o tym kto był herosem skały decydowała nie tylko buła, ale również osobowość. Musiałeś
być silnym, ale musiałeś być również wizjonerem. W dzisiejszych czasach idolów się kreuje [często samokreuje].
Powstają kolejne stajnie championów, które hodują epidianowych wspinaczy, zupełnie nie rozumiejących, że nawet
największy moc nie zastąpi wspinaczkowej samoświadomości. Pojawiają się i znikają kolejne nazwiska mistrzyków,
wokół których robi się na siłę medialny szum. Lecz obawiam się, że to nie oni przejdą do historii - ich panelowe
rekordy szybko zostaną zapomniane. Gdyż dla tych ludzi wspinanie jest tylko i wyłącznie kolejnym sportem. Gdyby
się nie wspinali, graliby w tenisa. Żadna różnica.
Jednak legendarne drogi pozostaną legendarnymi drogami. Dawni mistrzowie nie wspinali się dla chwały. Oni wspinali
się z biologicznej konieczności. Dla nich nieustanne wspinanie było jedynym sposobem zachowania normalności.
Było taką samą koniecznością, jak oddychanie, czy jedzenie.
Prawdziwej chwały nie da się kupić, prawdziwej chwały nie da się zafałszować, prawdziwej chwały nie da się
wyładować. Prawdziwa chwała przychodzi mimowolnie, wraz z pasją, wizją i geniuszem.
Dlatego niech chwała będzie dawnym bohaterom.
|
Wspinanie jest formą gry, więc nie powinno nikogo dziwić, że wspinacze uwielbiają
również szereg innych gier i zabaw, którymi
urozmaicają sobie przydługie dni restowe. A w co grają wspinacze? Oto przegląd kilku najpopularniejszych dyscyplin około-wspinaczkowych
podpatrzonych na kosmopolitycznym campie w Barbizone.
zośka - zosia, zosieńka, gra piękna i szlachetna, polegająca na jak najdłuższym odbijaniu szmacianej/wełnianej/skórzanej
piłeczki pomiędzy dowolną ilością osób za pomocą wszelkich dostępnych kończyn. Dodatkową atrakcją są tzw. triki - np. gaszenie
na nodze, na karku, czy na daszku bejsbolówki.
slack-line - iście cyrkowa dyscyplina polegająca na chodzeniu po naciągniętej taśmie. Jak opanujecie tą
niełatwą sztukę możecie zacząć siadać na taśmie, chodzić tyłem, żonglować, wskakiwać na nią z rozbiegu etc.
żonglerka - podobno żonglerka rozwija podzielność uwagi i ogólną koordynację ciała. Może to i prawda,
ale kogo to obchodzi, niewątpliwym jednak jest, że intensywna sesyjka z trzema piłeczkami
stanowi świetną formę rozgrzewki przed boulderingiem. A do tego kobiety tak lubią żonglerów.
szachy - Polacy tym się różnią od innych nacji wspinaczkowych, że zamiast chodzić po slacku, czy grać w zosię, wolą
pykać w szachy. I nie ma się czego wstydzić, gdyż ostra partyjka jest prawie tak dobra jak sieknięcie
naprawdę corowego boulderu.
frisby - rzucanie sobie talerzem, wiejska [choć popularna] gra, bardziej nadająca się dla psa,
niż dla szanującego się boulderowca.
jebanie głupa - elitarna dyscyplina, w której prawdziwym arcymistrzem jest Muppet.
poi - do tej zabawy wystarczą dwie piłeczki przymocowane do dwóch półmetrowych
sznurków. Sztuka polega na takim symultanicznym wywijaniu
piłeczkami [każda w innej ręce] aby ich linki się nie splątały, a wszystko wyglądało elegancko i estetycznie. W wersji hardcorowej piłki można podpalić.
Aby docenić całą sztukę należy zobaczyć ją na żywo w wykonaniu doświadczonego poiowca, a jeszcze lepiej poiowczyni.
połykanie ogni - bardzo widowiskowa zabawa rodem z kuglarskich popisów na średniowiecznych jarmarkach.
Wystarczy nabrać trochę wysokooktanowego alkoholu do ust, a następnie "wyprychnąć" go pod wysokim ciśnieniem na najbliższe
źródło ognia [najlepiej pochodnię] i już możesz zionąć ogniem niczym prawdziwy smok. Należy przy tym uważać, aby nie zajęła się wam czupryna.
joga - ta hinduska sztuka wyginania swego ciała we wszystkich możliwych i niemożliwych pozycjach posiada
wiele zalet ze wspinaczkowego punktu widzenia. Joga poprawia rozciągnięcie, kontrolę nad własnym ciałem i
ogólne samopoczucie. Interesująca może być również joga tantryczna, jednak już z zupełnie innych powodów.
tai-chi - Chińczycy choć mali i żółci wymyślili wiele fajnych rzeczy. Jedną z nich jest tai-chi,
rodzaj gimnastyki medytacyjnej.
Ćwiczenia oddechowe połączone z harmonią ruchu. Praktykujący tai-chi podobnie pojmują doskonałość
ruchu, jak boulderowcy starej daty pojmowali doskonałość przechwytu [vide John Gill]. Godne polecenia dla wszystkich
szukających kinetycznej samoświadomości.
skoki - fajna dyscypina dla wszystkich kolesi, którym bouldering nie wychodzi najlepiej. Zamiast ciągnąć
z oblaja wystarczy skakać z kamyka na kamyk. Im wyżej i dalej od punktu startu do punktu lądowania, tym większa
zabawa. Dla wszystkich zainteresowanych polecamy film instruktażowy pt. Hybryda.
kongi - piękny instrument dla wszystkich, którzy mają kłopoty ze słuchem absolutnym.
Wystarczy rytmicznie walić
łapskami w bęben [dobre ćwiczenie na przedramiona]. Dodatkowo kongi mają wiele zalet towarzyskich - z ich pomocą
można zwabić do ogniska jakieś fajne balderlaski, lekko je zbakać, a następnie podziwiać jak się wiją w rytmie bębna i świetle ognia. Mniam.
koci łapki - mogłoby się wydawać, że to gra tylko dla przedszkolaków, ale fragment kultowego Rampage
pokazuje, że nawet Chris Sharma w to gra [choć z marnymi wynikami].
|
Prosząc Stefana o podesłanie mi jego prywatnej skalnej listy przebojów, spodziewałem się otrzymać wykaz
10 - 12 dróg w różnych stopniach trudności, których estetyka i charakter zasługują
na szczególną uwagę. Jednak odpowiedź Stefana znacznie przerosła moje najśmielsze oczekiwania...
Stefan przysłał mi listę aż 50 dróg ["Byłaby dłuższa, gdybym uwzględnił drogi na Weście"]!!!
No cóż, nie dziwię mu się. Jeśli posiada się najpokaźniejszy wykaz przejść pod Krakowem powyżej stopnia 6.3 [tzn. od 6.3/3+]
- 137 dróg, to naturalnym jest, że trudno wybrać garść tych najpiękniejszych. Tym lepiej dla nas, gdyż oznacza to,
że wiele pięknych dróg zostało nam jeszcze do załojenia.
A zatem, Panie i Panowie, Lista Skalnych Przebojów prezentowana przez Stefana:
VI.5+ Prostowanie Odlotu [Prądnik]
VI.5+ Imperium Kontratakuje [Prądnik]
VI.5+ Kaplica, Przyjacielu! [Kobylany]
VI.5/5+ Galapagos [Zakrzówek]
VI.5/5+ Dziś Samba, Jutro Bomba [Kobylany]
VI.5/5+ Nagły Atak Murarza [Będkowice]
VI.5 Chiński Maharadża [Bolechowice]
VI.5 Mandala Życia [Podzamcze]
VI.5 Ommadawn Direct [Podzamcze]
VI.4+/5 Rydwany Ognia Direct [Prądnik]
VI.4+/5 Nienasycenie [Będkowice]
VI.4+/5 A 3 [Rożnów]
VI.4+ Jamaica Man (nie istnieje) [Zakrzówek]
VI.4+ Mikrokosmos [Będkowice]
VI.4+ Supernowa [Podzamcze]
VI.4+ Cztery Pory Roku [Będkowice]
VI.4/4+ Rewolucja Francuska [Kluczwoda]
VI.4/4+ Brutalny Trucht [Podzamcze]
VI.4/4+ Raz Na Różowo [Kobylany]
VI.4 Odlot [Prądnik]
VI.4 Prawe Nity [Zakrzówek]
VI.4 Jabolowe Tulipany [Krzemionki]
VI.3+/4 Czas Apokalipsy [Kobylany]
VI.3+/4 Prostowanie Wariantów Klasycznych [Rzędkowice]
VI.3+/4 Obywatel Scurvy Wprost [Będkowice]
VI.3+ Filar Zjazdowej Turni [Kobylany]
VI.3+ Abazy [Bolechowice]
VI.3+ Przywilej Węża [Będkowice]
VI.3/3+ Esteci [Krzemionki]
VI.3/3+ Odmienne Stany Świadomości [Kobylany]
VI.3/3+ Na Krzywy Ring [Szklary]
VI.3 Czarna Rozpacz [Prądnik]
VI.3 Taniec Ze Słoniem [Ryczów]
VI.3 Lewy Meningitis [Będkowice]
VI.2+/3 Smuga Cienia [Krzemionki]
VI.2+/3 Prawy Meningitis [Będkowice]
VI.2+/3 Wariat I Zakonnica [Szklary]
VI.2+ Freney [Zakrzówek]
VI.2+ Depresja Pod Dziobem [Prądnik]
VI.2+ Wzlocik [Prądnik]
VI.2/2+ Prostowanie Horyzontów Techniki [Rzędkowice]
VI.2 Prawa Kostkówka [Kobylany]
VI.2 Księżycowe Krajobrazy [Jerzmanowice]
VI.2 Zacięcie W Abazym [Bolechowice]
VI.1+/2 Przez Napis [Bolechowice]
VI.1+ Droga Ostapowskiego L1 [Będkowice]
VI.1+ Doleżychówka [Ryczów]
VI.1+ Skorkówka [Podlesice]
VI.1 Direttissima Fiali [Jerzmanowice]
VI.1 Prawy Pytajnik [Będkowice]
VI.1 Baza Ludzi Umarłych [Szklary]
|
Wwyniku śledztwa dziennikarskiego redakcja WdAhu ustaliła, że ikona lubelskiego wspinania,
pan Wałkoń (nazwisko zostało zmienione dla potrzeb tego artykułu)
nie poprowadził żadnej
ze swoich osławionych dróg wspinaczkowych.
Redakcję WdAhu zaintrygowały wewnętrznie sprzeczne fakty pochodzące ze wspinaczkowej
biografii pana Wałkonia. Otóż wzmiankowany młodzieniec utrzymywał, że udało mu się pokonać najtrudniejsze drogi skalne spośród
licznego grona lubelskich pakerów. Bez skrępowania twierdził, że sieknął taki hard core jak Taniec Pająka -
prawdziwe 6.5!
Na tej samej drodze tacy kafarzy jak Zdero, czy Banan ledwie mogli zrobić pojedyńcze ruchy, a próby
pokonania całej drogi w ciągu nieuchronnie kończyły się odpadnięciem z powodu trzęsionki straszliwej i niemocy totalnej.
Sam fakt poprowadzenia Tańca nie byłby jeszcze niczym dziwnym, w końcu szereg osób [spoza Lublina, oczywiście]
sieknęło Pająka. Jednak wysoce podejrzanym było, że tak trudną drogę poprowadził właśnie pan Wałkoń.
Wątpliwości nasze wynikały z faktu, że pan Wałkoń był najzwyczajniej wspinaczem cienkim na maksa.
Zero mięśni, dużo tłuszczu, żenująca technika i na dodatek nawet nie dawał ze szmatki.
W gębie to on czywiście
był mocny, ale w Lublinie to nic nadzwyczajnego.
Dziennikarze redakcji Wdh prowadzący śledztwo doszli do wniosku, że najlepszym sposobem dojścia prawdy będzie skonfrontowanie przechwałek podejrzanego z relacjami jego asekurantów, którzy ponoć
byli jedynymi naocznymi świadkami mitycznych prowadzeń.
Pan Jakub Przeklasa, który miał widzieć prowadzenie Greka Korby, stwierdził: "Oczywiście byłem wtedy z Wałkoniem w Podlesicach, ale
on ani razu nie wyszedł w skały, gdyż za bardzo był zajęty rwaniem małoletnich harcerek rozbitych nieopodal
naszego kampu. Wyglądało na to, że oprócz druhny Boryny świata nie widzi [co zresztą nie dziwi zważywszy na gabaryty wzmiankowanej
druhny zastępowej]."
Pan Bogdan Rokosz również kategorycznie zaprzeczył jakoby był świadkiem poprowadzenia Tańca Pająka: "Wałkoń? Na Pająku?
Chyba cię poje(...)! Przecież ten cienias pojechał mnie tylko asekurować. Według niego asekurowanie jest przyjemniejsze od wspinaniania, bo mniej męczy.
Nawet butów nie wziął ze sobą. Twierdził, że przepił
je w Podlesicach, ale słyszałem, że raczej zgubił po pijaku." A o prowadzeniu Kraftfeld na Frankenjurze, pan Rokosz powiedział: "Taa, Wałkoń zrobił tę drogę, jedyny problem polega na tym, że startował z metrowej górki kamieni, którą sam sobie usypał, skutecznie omijając tym samym boulderowe trudności drogi. Równie dobrze mógłby sobie podstawić drabinę."
Tak więc wygląda na to, że te wspaniałe dokonania pana Wałkonia to tylko wielka mistyfikacja.
Status quo lubelskiej ekstremy pozostaje zatem niezagrożony.
Zdero dalej może
koncentrować się na wędkarstwie, a Banan trwonić siły na rwanie foczek. Uff, co za ulga.
Poniżej publikujemy zdjęcia z jednego z osławionych "treningów" pana Wałkonia. Retorycznym pozostaje pytanie:
czy osoba tak trenująca
mogła zrobić Taniec Pająka?
|
Jak się wysrać,
czyli Kuby Przeklasy instrukcja użytkowania Toy-Toy'a.
Słowo wstępne (Leser).
Wszyscy spotykamy się z problemem załatwienia potrzeb fizjologicznych w terenie. O defekacji związanej ze
spinaniem powstały już książki, poza tym temat ten jest znany nawet najmłodszym adeptom spinania. Bo o czym można
rozmawiać wieczorami w skałach, jak nie o wielkości czy urodzie zrobionego dziś "klocka".
Naturaly instynkt przeżycia wiedzie człowieka w miejsca gdzie będzie mógł spokojnie oddać się temu jakże pięknemu
zajęciu. Jednak czasem stajemy w obliczu problemu jaki stworzyła nam myśl techniczna człowieka XXI stulecia.
W obliczu Toy-Toy'a.
Co wtedy ? Jak wiele zagrożeń niesie korzystanie z tego potwornego użądzenia. Kuba odważnie sprostał wyzwaniu,
na "Przystanku Woodstock" kilkakrotnie korzystał w przenośnego sracza. Poniższe kilka poroad ma uczynić Waszą
defekacje w Toy-Toy'u miłą, łatwą i przyjemną. Życze sukcesów na tym, jakże ważnym, polu.
Co robić ?!
1. Ćwiczenie czyni mistrza.
Podstawą jest zbadanie możliwości swoich zwieraczy. Dla twardszych zawodników polecam adaptowanie zwieraczy
do dużych obciążeń związanych z oczekiwaniem w przedługich kolejkach do klopa. Mistrzom zaciskania pośladów z
pewnością uda się przetrzymać te kilka dni i spokojnie zdefekować się w domu. Ćwiczenia domowe są kluczowe,
dadzą nam one możliwość spokojnego wysądowania możliwości swojego ciała w zaciszu własnego kibelka, co z
pewnością zaprocentuje.
2. Sprzęt.
Oczywiste jest, że bez srajtaśmy sobie nie poradzimy (choć i na to są sposoby), ale bardzo, ale to bardzo pomocne
mogą się okazać całkiem nietypowe rzczy. I tak, kij - pozwoli nam zabełtać w pojemniku gdzie zbiera sie gówno
(często tworzy ono górę sięgającą ponad poziom deski klozetowej), po kilku zamaszystych ruchach kał się wypoziomuje.
Dwa - kalosze, ponieważ kultura defekacji jest u nas w kraju niska, na podłodze najczęściej znajsuje się kałuża
moczu, a kalosze pozwolą nam zachować naturalną woń naszych skarpet. Przydadzą się jeszcze samochodowe pachnidełko
i packa na muchy. Pachnidełko montujemy sobie na szyi (pozwoli nam to przetrzymać fetor), a packa mordujemy
wszelkie latające stworzenia wewnątrz Toy-Toy'a.
3. Pozycja wyjściowa.
Drzwi w Toy-Toy'u są zazwyczaj popsute (nie da się ich zamknąć od środka), a deska jest obsrana. Tym dwóm rzeczom
można zaradzić za jednym zamachem. Oburącz łapiemy za klamkę i przyjmujemy pozycję "na narciarza". Zapewnia nam to
spokojne i samotne delektowanie się tą piękną chwilą oraz chroni nasze pośladki przed umazaniem w cudzych
ekstrementach. Pozycja przez nas przyjęta musi być niezwykle stabilna ponieważ w późniejszych fazach będziemy
musieli uwolnić jedną rękę, poza tym wolna ręka jest niezbędna do odganiania się od zamieszkującej budkę fauny.
4. Wspomaganie procesu defekacji.
W kluczowym momencie bardzo ważne jest nastawienie psychiczne. Musimy się odciąć od świata zewnętrznego, stosować
można przed wejściem jogę, hiperwentylację czy inne techniki relaksacyjne. Jednak ja polecam w kluczowym momecie
wydanie okrzyku "HYYYYT" i kiedy usłyszymy "plum" będzie już po wszystkim. Czyli podstawowa zasada: "Hyyt i plum",
po tym możemy już myśleć o wyjściu.
5. Procesy końcowe.
Teraz pozostało nam już tylko usunąć nadmiar kału z pośladków. W tym celu używany oczywiście "taśmy życia". To też
nie jest takie proste bo przecież nie można dopuścić by papier spadł na podłoge i wymaczał się w cudzym moczu.
Rolkę należy przytrzymać nogami (bo jedną ręką trzymamy drzwi), a wolną ręką spokojnymi ruchami urwać pożądany
kawalek. Jest też inna metoda, metoda Banana. Podcieramy się całą rolką, a później odrywamy zabrudzony kawałek,
jednak metoda te jest mimo pozornej prostoty dość skomplikowana i może doprowadzić do zabrudzenia całej rolki.
Teraz pozostaje nam obejrzeć swoją kupkę (o ile nie utonęła) i szczęśliwym wyjść do świata żywych.
Pamiętaj o podciągnięciu spodni!
[text Lessera ukradziony ze strony Lessera: http://republika.pl/less_r]
|