morpho.pl





WdAhu Wallzine Wspinaczkowy Nr 12
luty 2004

Motto numeru: za dużo tekstu!

TheNEWS  



Stefan opanował już następujące tricki zośką: toe stall, knee stall, clipper kick, neck catch i squeeze. Nawet mistrz Borek jest pod wrażeniem. Nawiasem mówiąc Sekcja Zośki na Koronie szybko się rozrasta. Na ostatnim treningu było już dziewięciu zawodników. W związku z powyższym pojawił się postulat, aby wyjebać panele razem ze wspinającymi się na korytarz i zaadoptować piwnicę Korony do celów jedynie słusznej gry.

Muppet szybko wraca do formy. Paluszki już go mniej bolą. Buła wraca do dawnej, imponującej wielkości. Praca nóg zanika. Najwyraźniej cieplarniany klimat Kotłowni mu służy - znów może być najlepszy.

Banan kupił sobie wybajerzonego komputerka i chwilowo przestał się wspinać. Chodzą słuchy, że teraz składa filmy porn.

Stefan i Andrzej zostali ostatnio złapani przez filanców w rezerwacie ścisłym w Słowackim Raju podczas próby załojenia lodospadu. Pokrętnie tłumaczyli się w sposób następujący: "Eeee, szukaliśmy jakiejś ściany wspinaczkowej i chyba się zgubiliśmy..."








NOCOMMENT 



  • Paszczu zaproponował wyznaczenie w Tatrach "strefy wolnej od spita"
  • Leser został prominentem
  • Stefan spędził 4 dni patentując 7b+
  • Banan bywa na imprezach w stylu latino house
  • WdAhu publikuje opowiadania, które wcześniej ukazały się w Górach
  • Peter się żeni



józef k.  



W przeddzień swoich trzydziestych urodzin Józef K., jak zwykle zresztą od dobrych kilku lat, powoli przeciągał się na łóżku. Leżał tak w swoim malutkim pokoiku, z którego łaskawie nie został jeszcze wyrzucony przez kochanych rodziców, którzy przykładali wszelkich starań, aby przekonać swojego jedynego syna do przejawienia jakiejkolwiek chęci stania się jednostką przydatną społeczeństwu. Jednakże K. nie miał najmniejszego zamiaru iść do pracy, a poza tym nie miał na to czasu, tak czy inaczej urągało to jego godności osobistej.
Józef K. zawsze uważał się za człowieka lepszego od innych. Powodem jego dumy było pewne zajęcie, które uprawiła z uporem maniaka od wielu lat. Zawsze gdy wychodził z przyjaciółmi lub spotykał się z kobietami, co i tak zdarzało się bardzo rzadko, próbował im udowodnić wyższość swojego trybu życia. Niestety jego przyjaciele z czasem zaczęli się od niego odsuwać, nie mogąc już znieść kategorycznych sądów powtarzanych przez niego do znudzenia. Tymczasem Józef K., leżąc sobie w łóżku rozmyślał, gdzie by tu sobie dzisiaj załoić. Powoli budził się piękny słoneczny majowy dzień, zwiastujący niewątpliwie świetne warunki w skałach. Jednakże coś nagle zaburzyło jego uwagę. Otóż ktoś odważył się wejść do jego pokoju. Od dzieciństwa uczył swoich rodziców, aby wchodząc do jego pokoju najpierw raczyli zapukać. Poirytowanym głosem powiedział zatem:
-Mamo zawsze powtarzam ci: najpierw się puka, potem wchodzi.
Głos, który usłyszał w odpowiedzi, bynajmniej nie należał do kobiety:
-Dzień dobry panu, nazywam się Willem, a to jest mój współpracownik Franciszek. Chcieliśmy poinformować pana, że z dniem dzisiejszym zostaje pan aresztowany!
-Aresztowany, ale za co?
-Tego nie możemy panu powiedzieć, zresztą to nie należy do naszych obowiązków, jednakże mamy obowiązek dostarczyć pana do sądu. Wdrożono już dochodzenie i w swoim czasie dowie się pan o wszystkim.
-Ale zaraz, panowie, ja miałem dzisiaj jechac w skały.
-Proszę nas nie zmuszac do użycia wobec pana siły. My wykonujemy tylko polecenia służbowe.
-To chyba jakis głupi żart urodzinowy, hę? Kto was do tego namówil? - widząc jednak powagę ich twarzy pomyślał, że to może jednak jest prawda, a może raczej jakaś pomyłka, no bo przecież nigdy w życiu nie popełnił żadnego przestępstwa, za które mógłby trafić do więzienia.
-No dobrze, już wstaję. Trzeba to wszystko wyjaśnić.

Wyszli na ulice, oblały ich od razu ciepłe promienie słońca, które w tej chwili świeciło już w pełni. K. zmrużył oczy, często to robił wspinajać się w białych skałach, które silnie odbijały światło. Pomyślał, że jeśli rzeczywiście to prawda to już nie będzie miał problemu z ostrym światłem. Obejrzał się na swoją eskortę, ale nagle zorientował się, że nikogo przy nim nie ma. Stał tak przez chwile zastanawiając się nad tym dzwinym zdarzeniem. Wrócił do domu, spakował plecak i ponownie wyszedł. K jechał się wspinać. Wsiadł do autobusu i stanął jak wryty:
-Nareszcie pan jest, spóźnił się pan!
-Ale jak to możliwe...?
-Został pan dzisiaj aresztowany, czyż nie? Wiec czemu pan się dziwi, przecież wina zawsze sama przyciaga sąd.
K. nie mogł zrozumieć jak to się stało, ale znajdował się teraz na sali sądowej. Pomyślał, że jak już tu jest, to przynajmniej powinien wytłumaczyć to niefortunne nieporozumienie:
-A faktycznie, to w takim razie proszę mi powiedzieć, o co właścieie jestem oskarżony?
-Jak to? To pan nie wie, co pan zrobił? A raczej, co pan robił przez te wszystkie lata. Przecież nie aresztowaliśmy pana bez powodu. Proszę już nie zadawać głupich pytań.
-Ale...
-Bo uznam pana za człowieka mało inteligentnego. Czy jest pan aby mało inteligentny?
-Nie - odparł K., a nie chcąc się ośmieszyć przed sądem już o nic więcej nie pytał.
Tymczasem sekretarz zaczał czytać jakieś oświadczenia, z których K., mimo usilnych starań, nic nie mógł zrozumieć. Trwało to bardzo długo. Sędzia już na samym początku rozłożył się w fotelu i wygodnie sobie drzemał. W końcu czytanie się skończyło, sędzia nagle się ocknął i przeciągle ziewając powiedział:
-Dobrze, dziękuje panu panie K., niech się pan stawi jutro, tylko bez spóźnień proszę, to chyba pana przystanek.

Gdy K. wysiadł z autobusu było już ciemno. Był wprawdzie na przystanku, z którego idzie się w skały, ale to już nie miało większego sensu. Pomysłał tylko: "Super! Ze wspinania nici, jak tak dalej pójdzie, to stracę formę. Muszę to jak najszybciej wyjaśnić." Wrócił do domu. Położył się do łóżka i zapadł w głęboki sen. Gdy się odudził było już dawno po dziesiątej, słońce znowu pięknie świeciło. Sen przyniósł mu ulgę. K. wstał wyraźnie odprężony "No może przynajmniej dzisiaj coś się powspindram, he he," pomyśłał sobie. Zawsze śmieszyło go to wyrażenie: "wspindrać się". Poszedł do toalety, Załatwiając swoją potrzebę, usłyszał głos:
-Znowu się pan spóźnił, proszę nie lekceważyć sądu, bo już nie będę dla pana taki dobry.
K. zadrżał cały. Powoli podniósł głowę znad muszli klozetowej.
-Jak to możliwe...
-Już panu mowiłem, wina przyciąga sąd!
K. wychodząc z toalety był totalnie blady. Nawet jego matka, jedząca w tym czasie śniadanie, zwróciła na to uwage, jednak K. nic nie odpowiedział. Wrócił do swojego pokoju. Położył się z powrotem na łóżku, przykrył się kołdrą i tak leżął przez kilka godzin. Również tym razem niczego nie rozumiał. Sędzia powiedział mu tylko, że by się nie martwił, bo rozprawa posuwa się szybko do przodu, ponieważ przybyło dużo ważnych dowodów w jego sprawie. Jednakże K. wcale nie przestawał się martwić. Wzrastało w nim uczucie strachu, oplatało go teraz niemal całego, niemalże trząsł się jak galareta.
Zapadła noc. K. długo nie mógł zasnać, jednakże w końcu wykończony własnymi myślami zapadł w krótki sen, który nie przyniósł mu jednak ulgi. Po przebudzeniu pomyślał, że jedyną rozsądna rzeczą, która mogłaby ukoić jego zszargane nerwy jest dzień spędzony w skałach. Miał już wszystkiego dość i musiał odreagować. Gdy szedł do toalety i potem wsiadał do autobusu był pełny obaw, jednak tym razem nic się nie stało. Może to był koniec jego koszmaru. Dochodząc pod skały zauważył dwie osoby. Pomyślał sobie: "Turyści, zaraz im pokażę co to jest wspinanie".
Jednakże, gdy podszedł bliżej rozpoznał w jednym z nich osobnika, który był u niego z informacją o nakazie aresztowania:
-O świetnie, czekaliśmy na pana - powiedział z uśmiechem na ustach, dodając po chwili - i znowu się pan spóźnił.
-Proszę sobie usiąść - powiedział drugi równie łagodnym tonem.
K. wykonał ich polecenie. Na jego gardle spoczęły ręce jednego z panów, gdy tymczasem drugi wepchnął mu nóż w serce i dwa razy w nim obrócił. Gasnącymi oczami K. widział jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. Dłoń K. opadła na kamień, poczuła jego tarcie i ułożyła się w najdogodniejszej pozycji.
"Jak pies!" powiedział do siebie. Zabrzmiało to tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć.
Jeden z panów zakopując jego zwłoki przerwał milczenie:
-A za co tak właściwie my go, no...
-Podobno za dużo łódek zapinał...



by Kuba
na podstawie Procesu Franza Kafki, inspiracje dodatkowe panowie: S, S i J.F.





KULTEXTY 




Przed chwila wrócilem do domciu.mialem klucze,ale jeszcze nie spali.przywitaly mnie podejrzliwe spojrzenia i nerwowe usmieszki.czyzbym był najebany?
[SMS Petera]

Wszyscy najwięksi boulderowcy mają duże brzuchy: Kawa, Zetor, Tom Cruise...
[zasłyszane]

Wytrzymałem tylko trzy dni, licząc na to, że jeszcze będzie pogoda, ale oglądając kolejne prognozy, zwątpiłem i zacząłem żreć...
[Stefan o swojej diecie]

Aby zostać prawdziwym boulderowcem, nie można być cipą, ale trzeba być prawdziwym skurwysynem.
Bogdan snując rozważania o naturze boulderowców

Teraz Stefan jest wyrocznią!
[Szalony o swoim nowym idolu]

I have nothing more to say about Jeb, the president's brother, except that he is even less inteligent than George, althought it might be hard to believe... [zasłyszane na BBC]

-Wiciu, a te grzybki to tak same będziesz jadł?
-A z czym mam je jeść? Ze śledziami mam je, kurwa, jeść?
[Wiciu i Banan - grzybiarze]

Największy babski dupcyngiel!
[Ewa o koleżance]

Zrób mi loda, będzie zgoda.
[przysłowie szkolne]

U mnie to straszy w lodówce. Czasami jak ją otwieram to widzę tylko samotną butelkę wódki...
[Andrzej w rozmowie o duchach]

Czytałem WdAhu, ale strasznie dużo tekstu tam...
[Adaś o wrażeniach z lektury]

Przemawia przeze mnie Duch Polskiego Wspinania!
[Stefan, jedyny raz w życiu pijany]

Kurwa!
[zasłyszane w Ciężkach]

gdy wstajesz rano to nie zastanawiaj sie co kuria moze zrobic dla ciebie ale co ty mozesz zrobic dla kurii
[SMS Banana]

Miało być wspaniale, a wyszło jak zwykle.
[Czernomyrdin, premier Rosji]

-Może poboulderujemy?
-My jesteśmy z Krakowa - wspinamy się tylko z liną!
[dumna wypowiedź Stefana z 1994]

Przez wielką równine pędzi stado jeży. Tuptup tuptup tuptup. Po lewej stronie jak okiem siegnąć jeże. Po prawej stronie, aż po horyzont jeże. Wszystkie pędzą jak szalone. Tuptup tuptup tuptup. Czasami któryś podskoczy. Hop. Hop. Aż nagle, jeden z jeży z pierwszego rzędu, wznosi swoją łapkę w górę i woła:
-Hola, hola, prrrrry!
Wszystkie jeże hamują. Ziiiiiiiiiiiiiiiiiiiii. Ten, który wołał, spogląda w lewo, spogląda w prawo i mówi zniesmaczony:
-Jak konie, kurwa, jak konie...
[kultowy dowcip ze Sperlongi, śmieszny dopiero od 6-tego opowiadania]

Ja, wybierając los mój, wybrałem szaleństwo.
[motto Szalonego]

Lajt, stary.
[Kuba]

-Andrzej, czemu nie śpisz? Już czwarta nad ranem.
-Nigdy nie zasypiam na horrorach.
[Andrzej w samochodzie prowadzonym przez Stefana]

-Stefan, skąd ty znasz wszystkie drogi w Polsce?
-Zawsze jak idę do toalety to biorę z sobą przewodnik i tak mi jakoś samo wchodzi.
[Stefan o tajemnicy swojej wszechwiedzy]





białe baldy  






Poniższe opowiadanie zostało wymyślone i napisane rankiem 1 stycznia, więc proszę mi wybaczyć jego trywialną treść i idiotyczną fabułę, ale gdy zobaczyłem te tony śniegu za oknem musiałem jakoś zareagować...

Nadeszła zima, a wraz z nią krótkie i mroźne dni. Wszyscy baldermeni zaczęli przygotowania do sezonu: wytrzepali crashe, naostrzyli szczoty, wyprali kalesonki, a że byli zajebiście wylajtowani, to szło im to wszystko maxi lajtowo. Jednak głód baldów narastał wraz ze spadkiem temperatury. Czuli, że już jutro nadejdzie ten moment - moment pierwszej zimowej wyprawy do Ciężek. Wieczorem wypili kilka bań, co by za powodzenie całej ekspedycyjy było postawion. Jednakże ranek, na którego nadejście tak długo czekali rozczarował ich straszliwie. Oczywiście dalej było zimno, było tarcie, było zajebiście. Niestety bouldermeni dostrzegli jeszcze jeden drobny szczegół, który zdecydowanie popsuł im humor - wszędzie było biało!
-No qrwa, ja pierdole - oczywiście lubił nadużywać tego słowa, bliskiemu wszystkim boulderowcom. Sprawiało mu ono jakąś taką perwersyjną przyjemność, szczególnie gdy rozładowywał nim swoje rezerwy energetyczne wywołane hiperkompensacją.
-Lajt stary, jedziemy.
-Proste, że jasne, ja zawsze mówię, że klnę nie dlatego, że mnie coś denerwuje tylko, że ładnie brzmi i wprawia mnie w dobry humor, np. takie maleńkie "qrwa" można powiedzieć na tyle różnych sposobów, że jest zajebioza, możesz nim opisać każdy stan swojego umysłu, więc qrwa pakuj crasha!

Ulokowali się w swoim automobilu i pomknęli w stronę wyśnionych skał, we rytmach tej mocno już wyeksploatowanej / przereklamowanej bassowej muzy. Podróż nie trwała może bardzo długo, ale z racji złych warunków atmosferycznych dostarczyła jej uczestnikom kilku mocnych wrażeń. Gdy dotarli byli już na miejsce, wicher duł był z taką siłą okrutną, że nawet jakby mu cała horda dzikich Tatarów stawiła opór, to i tak nie daliby mu rady. Ostre jak szpili igiełki lodu nieubłaganie nacierały na ich zmarznięte twarze. Powoli brnęli stromym plateau w kierunku głazów:
-Ja pierdole, ale napadało. Uważaj, ten snieg w każdej chwili może wyjechać.
-No qrwa, jest zajebiście, lawiniasto, trzymajmy się z boku, ja prowadze.
-Uważaj na krewasy!
Brnęli tak byli przez dobrych kilkadziesiąt minut, torując na zmianę w śniegu po pas. Oddech ich rwał się, ale w końcu wola okazała się silniejszą. Baldy które na nich czekały dodawały im sił. W końcu dotarli na szczyt. Podnieśli ręce w geście zwycięstwa, padli sobie w ramiona, zrobili kilka fotek, czuli że ich organizmy na tej wyskości nie pracują należycie, słyszeli dziwne głosy, widzieli swoje własne ciała jakby z lotu ptaka, na najwyższym szczycie skalistego łańcucha górskiego, niewątpliwie były to skutki niedotlenienie mózgu (a może tych egzotycznych papierosów, które jarali jadąc). Gdy nagle jeden z baldermanów słusznie spytał:
-Ej stary, qrwa, a gdzie są baldy?

Nagle złudzenie niebosiężnych szczytów i bezdennych przepaści pękło jak bańka. Na nowo byli pełni sił i werwy, znanej tylko prawdziwym bouldermenom. Jednakże poprzednie odczucia zastąpiło inne, o wiele straszniejsze - LĘK. Nerwowo zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu skał, czyżby źle trafili? Nagle jeden z nich wykrzyknał:
-Znalazłem!
I rzeczywiście baldery były. Ich wierzchołki wystawały z oceanu śniegu niczym wierzchołki gór lodowych. Dorwali jeden z nich i nerwowo zaczeli go odkopywać.
-Hej, to chyba wyjściowe klamy z Misia, jeszcze widać ślady magnezyji, zajebioza.
-No tak, ale chyba nie damy rady ich wszystkich odkopać. Nie powspinamy się dzisiaj.
-Lajt, wyluzuj, a czy jak robisz jakąś drogę, na której jest mokro, krucho lub coś na niej rośnie, a ty idziesz z dołem, to czy bierzesz blok i oczyszczasz skałę? A chuja, zapierdalasz dalej do góry, czy nie tak?
-No tak, pewnie dlatego wspinanie z liną było wcześniej, bo wymyślili mądre zasady.
-Ej qrwa, uważaj se -zawsze cholera go brała, gdy ktoś sugerował, że z liną jest lepiej niż bez - bierz ten przewodnik i zapierdalamy.
Zeszli kilka metrów w dół.
-Co to za balder powiniem tu być?
-Eee, chyba Magia Techniki, trudny bald.
Nieporadnie wdrapali się na górkę:
-Wiesz co stary?
-Co?
-Właśnie zrobiliśmy Magię Techniki.
-No tak, już cię chyba rozumiem, ale to startuje SD.
-Faktycznie.
Wrócili, usiedli na śniegu wstali i znów weszli na górkę.
-No, teraz jest oki.
-To co teraz łoimy?
-No co, tamten wzgórek po prawej, to są Porosty...

W ten sposób, w ciągu godziny, zrobili wszystkie trudne problemy. Tak dobrego dnia jeszcze nie mieli.
Jednak zmęczenie dało znać o sobie, mrok również zaczął zapadać, słychać już było wycia wilków. Okolica stawała się niebezpieczna po zmroku. Wrócić do auta było już dużo łatwiej. Siedli na crashe i po prostu zjechali jak na sankach. Ziuuu.
Gdy wracali przy rytmach zajebistej muzy, jednego z nich zaczęły ogarniać wątpliwości.
-Ale czy tak można?
-Co można...
-No, tak baldy robić...
-Eeee, no stary, już bez przesady. Warunki były i chuj, a poza tym wysłałem już esesmana i pewnie już jest na necie co załoiliśmy. Nie wymieniłem wszystkich, bo by niedowiarki nie uwierzyły, za trzy dni napiszę, że znowu byliśmy i wymienię resztę...
Tej zimy padło jeszcze wiele trudnych boulderków i jeszcze więcej powstało było, nawet przyjechało kilku mistrzów zza westowej granicy słysząc o sukcesach polskich boulderowców.
A powiadają, że w zimie warunków u nas ni jak nie uświadczysz...



by Kuba


Celem wytłumaczenia dziwacznego stylu opowiadania nadmienię, że Kuba obejrzał ostatnio na kwasie wielkie dzieło naszej kinematosrafii pt. "Ogniem i Mieczem" i od tej pory włącza mu się nonstop jakiś taki dziwny tryb mówienia. [komentarz od red.]




typologia wspinaczy  






Typologia wspinaczy
Na podstawie tego co mówią tuż przed prowadzeniem.


Wspinacz Hamlet
"Zadam, albo nie zadam."

Wspinacz Pesymista
"Oj, czarno to widzę."

Wspinacz Sklerotyk
"Na pewno wszystko popieprzy mi się w trudnościach"

Wspinacz Esteta
"To będzie najpiękniejsza droga, mego życia"

Wspinacz Seksista
"SSSukka"

Wspinacz Kosmopolita
"Na łeście nawet by tego nie obili."

Wspinacz Filozof
"Ta droga stanowi kwintesencję tego, co nazywam filozofią wspinania."

Wspinacz Meteopata
"Obawiam się, że dziś może być za gorąco."

Wspinacz Cham
"Kurwa mać!"

Wspinacz Miłośnik Teorii Względności
"Dla ciebie to może i 6.5, jak dla mnie 6.4."

Wspinacz Psycholog
"Ta droga jest w moim charakterze."

Wspinacz Nazista
"Co za Żyd obił tą drogę!"

Wspinacz Wysokiej Klasy Profesjonalista
"Nie jestem specjalistą od płyt."

Wspinacz Wizjoner
"Coś mi się widzi, że dzisiaj w końcu padnie."

Wspinacz Lepper
"Oni już się przystawiali. Teraz kolej na nas."

Wspinacz Napoleon
"Strasznie parametryczna."

Wspinacz Skromniś
"Oj, jakiś taki słaby dzisiaj jestem."

Wspinacz Statystyk (vel Stefano)
"To będzie 3987 droga mojego życia, 325 droga w tym sezonie i 89 droga w tych trudnościach..."

Wspinacz Dewota
"Alleluja i do przodu!"

Wspinacz Ocenzurowany
Jak k*** nie zadam tej d***** to chyba się z******.

Muppet
"W pizdu!"

















podsumowanie sezonu  





Podsumowanie sezonu jesienno-wiosennego w Tatrach polskich.

Nieprawdą jest jakoby był to sezon słaby, jak twierdzi się w pewnych kręgach. Po podsumowaniu stosownych liczb okazało się, iż był to sezon o 13,76% lepszy od poprzedniego, a taternictwo naziemne wcale nie wychodzi z mody, jak sugerowała ostatnio prasa kobieca. Teraz przechodzę do szczegółowego omówienia w stałych działach.

KULTURA
-Powstała praca doktorska pod tytułem "Motywy górskie w fotografii barwnej w latach 1975-2000". Jej autor Zygmunt Dzwon-Dzwoneczko skrupulatnie wyliczył, że wiodącym tematem fotograficznym są zachody i wschody słońca, które nieznacznie wyprzedziły zdjęcia typu "człowiek na tle motywu górskiego".
-W Kierpcach Niżnich pod Zawoją odbyło się sympozjum na temat "Alkohol, a ludzie gór", którego kulminacyjnym punktem była prelekcja "Czy przewodnik tatrzański może pić mleko?" Burzliwa dyskusja poprelekcyjna przeciągnęła się do wczesnych godzin rannych.
-Podobnież kręcono gdzieś w naszych górach film, ale ponieważ jego tematem jest podobno konspiracja, dlatego bliższe szczegóły nie są znane. Od naszego agenta (podwójnego) dowiedzieliśmy się, że roboczy tytuł brzmi "Kwadrans po nieparzystej". Podobno.

SPORT
-W przyszłym miesiącu odbędzie się tradycyjne, posezonowe odmalowywanie ograniczników na Kazalnicy i okolicy, więc prosimy o powstrzymanie się od wspinania w tym czasie.
-Najbardziej znaczącym wydarzeniem sportowym było powtórzenie nowej kombinacji, będącej połączeniem kombinacji "Symfonia klasyczna"(chwyty parzyste) i wariantu do kombinacji "Między Łapińskim, a Paszuchą"(chwyty nieparzyste). Droga, jak wszystkim wiadomo, oferuje duże trudności techniczne i logistyczne.
-Nadal trwa łańcuchówka mająca połączyć wszystkie popołudniowe ściany tatrzańskie, ale ponieważ jej autor ciągle się wspina i pozostaje nieuchwytny, więc szczegóły będą znane za jakiś czas.
-Niestety, tradycyjnie już, nie ma sezonu bez skandalu. Autor drogi "Miliard pasztetów" nie był dostępny telefonicznie. W związku z tym ekipa albańskich wspinaczy, pod wodzą charyzmatycznego Eserich I.A.Colli pokonała drogę, po czem okazało się, że niestety zostały użyte dwa objęte embargiem stopnie na lewą nogę. Rozgoryczenie zespołu było tak wielkie, że zapowiedzieli iż noga ich (żadna) więcej w Tatrach nie postanie.

TOWARZYSKIE
-Po raz kolejny doszło do kradzieży chwytów z drogi "Jesienna deprecha" (VI.9++) na Ministrancie. Komentarz znowu wydaje się zbędny, choć warto wspomnieć, iż to ponoć robota speleologów, którzy gromadzą chwyty na lepsze czasy w którejś ze swych mrocznych pieczar.
-Apelujemy o umiar w czasie tegorocznej zabawy sylwestrowej! Przypominam, że w czasie ostatniego sylwestra między innymi przebudowano Wielki Okap na Kazalnicy oraz zestrzelono śmigłowiec TOPR.

PRZYRODA
-Nocek orzęsiony interpretuje sygnały telefonów komórkowych nowej generacji jako sygnał godowy, co może stać się przyczyną wyginięcia tego pożytecznego ssaka, albowiem w tej sytuacji o rozmnażaniu mowy być nie może.
-Wysoka Komisja Unii Europejskiej do spraw przyrody wydała druzgocącą opinię! Okazało się, że nasze świstaki nie spełniają norm unijnych. Ponoć kopią zbyt głębokie nory i śpią o dwa tygodnie za długo. Eksterminacja czy emigracja - jaki los czeka sympatycznych przedstawicieli rodziny wiewiórkowatych?
-Nasze niedźwiedzie przyjęły bratnią wizytę Grizzly z Yelowstone. Wizyta miała charakter roboczy i dotyczyła bieżących, wewnątrzgatunkowych problemów.
-Kończy się przyznawanie licencji kozicom. Osobniki bez licencji będą mogły przebywać jedynie w pobliżu szlaków znakowanych i to po opłaceniu wstępu do TPN.

A.






listy do redakcji  



Otwarty list do webmastera wdahu.com

My mnisi z klasztoru przy ul. Kalwaryjskiej apelujemy (narazie wciąż jeszcze łagodnie):
proszę zaprzestać nazywania "WDAHU" stroną lubelską. Nie negujemy faktu powstania ww. strony w mieście brata Muppeta i brata Lessera. Jednak jako wychowani przez nasze Zgromadzenie w umiłowaniu Prawdy Najwyższej, musimy napiętnować to wypaczenie. Tej fikcji nie możemy dłużej tolerować. Od dłuższego już czasu "WDAHU" tworzone jest głównie w naszym Zgromadzeniu, do którego zresztą czas jakiś temu przystąpiłeś bracie Tomaszu, przenosząc się wraz z innymi najbardziej religijnymi zakonnikami ze Zgromadzenia w Lublinie. Nie żądamy bynajmniej zerwania przez brata więzów z macierzystym klasztorem. Chcemy jedynie by zaakceptowano stan faktyczny.
Przy okazji ubolewamy wielce, że nie wszyscy mnisi z Lublina wytrzymali ostrą regułę naszego zakonu (casus brata Muppeta), wierząc jednocześnie, że po okresie karencji w macierzystym ośrodku kultu powrócą oni do nas przygotowani już do wstąpienia na ścieżkę ku Doskonałości wyznaczoną przez naszego duchowego przywódcę - arcybrata Szalonego.

W imieniu wszystkich zakonników klasztoru "Korona" - brat PeTeR



Odpowiedź redakcji Wdh

W zasadzie to powyższy list wynika chyba z drobnego nieporozumienia. Od kiedy to WdAhu jest [było] stroną lubelską? W żadnym numerze WdAhu nie zastosowaliśmy takiego samo-określenia. Co więcej, śmiem twierdzić, że wiele osób ze "środowiska lubelskiego" szczerze WdAhu nienawidzi, jako strony przynoszącej zniesławienie sportowemu duchowi lubelskiego wspinania.
Tak więc, określenie "strona środowiska lubelskiego" nie ma tu racji bytu.
Jednak fakt ten, nie pociąga za sobą automatycznie skutku w postaci stania się WdAhu stroną "środowiska z ulicy Kalwaryjskiej". Prawdą jest, że redakcja przeniosła się do Krakuffka, ze względu na bliskość białego. Faktem jest również, że Sekta Korony jest od dłuższego czasu naszym ulubionym miejscem treningowym [głównie ze względu na fundamentalistyczną atmosferę panującą w tym środowisku, czego klarownym wyrazem jest opublikowany powyżej list do redakcji], prawdą jest również, że kilka osób z Korony macza obecnie palce we współtworzeniu Wdh. Nie znaczy to jednak, że identyfikujemy się jako strona z tym środowiskiem.
WdAhu to nie jest konkrete miejsce, lecz określona przestrzeń umysłu. Wdahu stanowi wypadkową nieskończoności czynników - zdarzeń, doświadczeń, osobowości. Nasz zine nie chce nikogo reprezentować, ani do nikogo należeć. Jednak to co robimy należy do każdego, kto rozumie wspinanie podobnie jak my.
WdAhu od zawsze starało się być stroną ludzi z pasją. Nie interesuje nas jakie legitymacje klubowe te osoby noszą, ale jakie jest ich podejście do życia i wspinania.
Pragniemy jeszce raz podkreślić, że WdAhu nie jest stroną środowiskową, a stroną wspinaczkową.

z poważaniem,

redakcja

8 1/2 powodów  





8 i 1/2 powodów dla których warto bulderować

Zanim zaczniemy rozprawiać o zaletach, należałoby określić czym on jest, a czym nie jest? Ponieważ w słownikach brak stosownej definicji należało ją uczynić.
Jako buldering na użytek tego artykułu przyjmiemy poruszanie się w terenie nieturystycznym, a skałopodobnym w kierunku wertykalnym, diagonalnym bądź horyzontalnym w niestrasznej odległości od ziemi, przy czym pomijane są intencje samobójcze, ratownicze bądź ewakuacyjne. Osiągnięcie szczytu [wierzchołka] nie jest konieczne, a w niektórych wypadkach nawet stylowo niewskazane.


Tyle niezbędnej terminologii, a teraz wreszcie do rzeczy.
1. Słowo buldering, słusznie czy nie, domorośli językoznawcy wywodzą od bólu. Obserwując mimikę uprawiających to zajęcie trudno się z nimi nie zgodzić.
Cierpienie wszak przecież uszlachetnia, a kto nie chciałby być szlachetny jak Janek z "Czterech Pancernych" czy Pan Wołodyjowski?
Jak wiadomo z lekcji historii w sztuce cierpienia jako naród jesteśmy nieźli więc wróżę rychłe sukcesy przyszłej kadrze narodowej.
2. Wspinacze jak wiadomo to indywidualiści, którzy z reguły nie przepadają za sportami zespołowymi. Wybór partnera od liny to zawsze mniejszy lub większy kompromis. Wprawdzie w miarę wspinania prowadzący oddala się od asekuranta ale już na ziemi często jest zmuszany do przebywania w towarzystwie za którym nie przepada. Najgorzej jest w czasie wyjazdów, kiedy trzeba przebywać wśród grupy ludzi przez wiele tygodni i to naprawdę właśnie dlatego w Himalajach skończył się czas wielkich wypraw, a triumfuje kameralny styl alpejski. Bulderując samotnie mizantropi mogą przebywać w swoim ulubionym, czyli własnym towarzystwie.
3. Miłośnicy bezpośredniego kontaktu [sporty walki?] też będą zadowoleni uprawiając buldering, albowiem we wspinaniu z liną, poza zawodami, trudno o bezpośrednią konfrontację. W bulderingu łatwiej o satysfakcjonującą Ego, bezpośrednią możliwość dokoszenia rywalowi zwiedzionemu niewinnym "mam tu taką przystaweczkę".

4. Bardzo złośliwi twierdzą, że młodym przystawkowiczom po prostu szkoda pieniędzy na linę czy żelastwo i wolą przeznaczyć pieniądze na inne cele bardziej związane z okresem dorastania [sex, drugs & rock`nd roll] . Ideologia, skomplikowane wyceny i cała magiczna otoczka zaś pojawiły się dopiero później by obalić ten [krzywdzący?] zarzut.
5. Nuda to znacząco ważny czynnik inspirujący przy powstawaniu rzeczy nowych. Ile razy można powtarzać tę samą drogę na sztucznej ścianie? Już kilkanaście chwytów [n] rozmieszczonych na niewielkiej ściance daje gigantyczną ilość możliwości [n!] połączenia ich w ciąg różnej klasy przystawek i obwodów. I nie trzeba robić znowu tego samego.
6. Miłośnicy przepaści z naturalną wyższością spoglądają na plątających się poniżej kolegów podejrzewając ich o lęk wysokości. Ci z kolei bez kompleksów spoglądają do góry i pomrukują coś o rzęchołazach i miłośnikach zasp.
Zupełnie inną przyczyną niechęci do wychodzenia wyżej niż kilka metrów nad ziemię może być psychologicznie usprawiedliwiona awersja do wysokości spowodowana nadmiarem prac wysokościowych.

7. Ewolucjoniści z zawodową ciekawością lubią obserwować jak zmieniają się trendy we wspinaczce i nie tylko zresztą. Wskazują oni, iż jeśli tak dalej pójdzie to pojawią się wkrótce przystawki półruchowe, ćwierćruchowe, a kresem tej minimalistycznej ideologii będzie utrzymywanie się [sekundowe, półsekundowe...] na wyznaczonych, a złośliwie rozmieszczonych lub niezawielkich chwytach czy stopniach. Z kolei freudyści zwracają uwagę na kompleks wielkości [albo raczej małości], która ponoć nie ma znaczenia bo ponoć i tutaj liczy się przede wszystkim technika.
8. Kapitalizm brutalnie wymusza na nas pracę w różnych porach dnia i tygodnia dlatego często trudno o wolnego partnera, który podpisuje akurat ważną umowę, rozwodzi się albo ma kaca po "bizneskolacji". Historycy wspinania przebąkują coś o jakimś anonimowym Amerykaninie z Californii , któremu partner nie dojechał, jako nieślubnym ojcu wspinaczki bezlinowej niskiej.
8,5. Siła jest ważna. Przydaje się do wbicia gwoździa, podniesienia akumulatora jedną ręką i wreszcie umożliwia wykonanie naprawdę trudnego ruchu, a nawet zrobienie go przy niewielkim wspomaganiu się techniką.
Znane i odnotowane w literaturze górskiej są przypadki, kiedy wspinacz o niepozornym wyglądzie położył "na rękę" znacznie bardziej napakowanego osiłka wzbudzając respekt u płci obojga.
Choćby tylko dlatego warto czasem pobulderować.



A.
[fotos: banan]





piotruś pan 



-W czerwcu się żenię, zapraszam cię na ślub - oświadczył mi ostatnio znajomy.

Kolejny dorósł. Dopadło go życie. Czeka go przyśpieszony kurs noszenia garnituru.

Widziałem już wielu takich ludzi. Fanatycznych wspinaczy, aż do czasu. Odchodzą od wspinania z różnorakich powodów. Kłopoty rodzinne, chęć dorobienia się, wielka miłość, dragi. Życie ich pochłania. Jednak za każdym razem, gdy spotykam ich na ulicy, widzę w ich oczach resztki dawnego blasku. Jakby iskry pasji zasypane w popiele codzienności.

Jeszcze niedawno należał do wspinaczkowej ferajny z Kotłowni. Studia były dla niego jedynie wygodną formą sponsoringu rodzicielskiego. Zawsze gotów wyjechać w skały, zawsze skory do imprezy. Totalnie niepoważny. Szczęśliwy.

A dzisiaj? Zupełnie inny człowiek. Czy jest nieszczęśliwy? Chyba nie. W końcu sam podjął tą decyzję. Ale to jego szczęście jest takie jakieś stateczne i poważne... Trochę mnie przeraża.

Wspinanie to zabawa dla dużych chłopców, którzy nie zakapowali, o co chodzi w dorosłości. I nie zrozumcie mnie źle. Nie chodzi mi o zdebilały infantylizm, ale o pewną wrażliwość, którą dorosłość w nas dusi.

Bycie dzieckiem oznacza niezaspokojoną ciekawość świata, chęć zabawy i wiarę w magię.

Dorosłość z kolei to powaga, rutyna i realizm.

Wspinanie to fikcja, którą sami sobie tworzymy. Prawdziwie autystyczny świat. Tak naprawdę wspinanie nie istnieje. Jego zasady, cele, żargon stanowią czystą abstrakcję, to tylko projekcja naszej wyobraźni. Wspinanie to wielki pokój wypełniony zabawkami, w którym wszystko jest piękne i kolorowe. Tak cudowne, że nie chcemy otworzyć oczu na rzeczywistość. Udajemy, że świat poza tym pokojem zabaw nie istnieje. Za każdym razem, gdy musimy opuścić nasz czarodziejski pokoik, czujemy się rozczarowani, oszukani, zagubieni, gdyż rzeczywistość jest przeważnie paskudna, wypełniona podłością, przyziemnością, chciwością - zasrane przez gołębie ulice, po których chodzą ludzie mający skarbonki zamiast mózgów.

Patrzę na mojego kumpla i widzę Piotrusia Pana, który przestał wierzyć w magię. Nie potrafi już latać. Codziennie rano jedzie szarym autobusem, który wiezie go przez szare ulice w kierunku szarego biura. Trochę szkoda.


helikopter  



Piękny problem. Wysoki ruch z dobrego odciągu do maksymalnego oblaja, którego ledwo co można przytrzymać, wysokie wstawienie na tarcie i błyskawiczne przełożenie prawej dłoni do dobrej klamy, daleko, daleko w prawo. Ruch szybki, trickowy, niepewny. W tym samym momencie, gdy prawa ręka zaczyna wędrować w górę do upragnionej klamy, lewa ręka zjeżdża z oblaka, dlatego trzeba być szybkim, bardzo szybkim. Pach. Jak zdążysz chwycić się prawą ręką zanim wyjedzie ci lewa, to już jesteś prawie w domu. Teraz musisz jeszcze wytrzymać masywne wahnięcie na jednej ręce z nogami w powietrzu i jak najszybciej dołożyć lewą rękę do klamy.
Taa, w teorii brzmi to łatwo, a w praktyce zawsze kończy się dziwacznym lotem połączonym z wirowaniem wokół własnej osi, nic dziwnego, że problem nazywa się "L'helicopter".
Oblak. Pamiętać, aby precyzyjnie wstawić prawą nogę, a teraz szybko w prawo, pach, i trzymasz już klamy. Wyrzuca cię w powietrze, teraz błyskawiczne dołożenie - jest! Jest! Jest! Jest! Ale... Niby zdążyłeś dołożyć rękę, ale czujesz jak jakaś potężna siła cały czas skręca twoje ciało wokół jego własnej osi. Jeszcze próbujesz się ratować kopiąc skałę prawą nogą dla przeciwwagi, ale już wiesz, że jest za późno. Lecisz, jakoś tak śmiesznie - bokiem. Ziemia pokryta crashami zbliża się pod dziwnym kątem. Lądujesz prawą nogą. Wszystko jest nie tak, kolano zgina się, ale przecież w tej płaszczyźnie ludzkie kolano nie może się zgiąć. Słyszysz suchy trzask. Czujesz jak wiązadła, torebka stawowa, kości zamieniają się swoimi miejscami, przeskakują. Odbijasz się i w zwolnionym tempie lądujesz w piachu. Czas zostaje gdzieś za tobą, poza twoją czaszką. Ktoś krzyczy, krótkie powtarzające się wrzaski bólu, słyszysz go wyraźnie, ten głos brzmi jakoś tak znajomo, to chyba twój własny głos, ale dochodzi gdzieś z boku. Leżysz skulony w piachu, w pozycji embrionalnej i myślisz tylko o jednym - to już koniec wspinania w Bleau tego lata.









3 słowa  



Jeśli wspinanie jest sportem to skała jest boiskiem!
(Przechwyt jak rzut młotem?)

Jeśli wspinanie jest sportem to dlaczego o nim ani słowa w wiadomościach sportowych?
Nie ma prawdziwego sportu bez brzuchatych działaczy przywożący blond "żony" na zgrupowania.

Skąd przyjeżdżamy?
W co się wpinamy?
Kto nam obciągnie?



[spóźniona, aczkolwiek wysoce trafna, odpowiedź A. na pytanie: czy wspinanie jest czymś więcej niż tylko sportem?]

 



wspinanie stanowi jedynie wyrafinowaną formę samobójstwa