morpho.pl





WdAhu Wallzine Wspinaczkowy Nr 15
październik 2004

Motto numeru: sex and violence

TheNEWS  



A teraz coś z zupełnie innej beczki:

"Chapman miał też inne źródło problemów - na początku kariery w grupie Monty Pythona postanowił ujawnić swój homoseksualizm i zamieszkać na stałe ze swoim partnerem Davidem Sherlockim (z którym związał się na całe życie). W Wielkiej Brytanii, w której dopiero w 1967 roku zniesiono karę za 'sodomię', było to bardzo śmiałe posunięcie, narażające na mnóstwo drobnych aktów nietolerancji.
Pewna pani przysłała do grupy Monty Pythona list, w którym donosiła im, że jeden z członków grupy podobno jest zboczeńcem, który na stałe żyje z mężczyzną, i jej zdaniem 'taki ktoś nie ma w ogóle prawa żyć'. Odpisał jej osobiście Eric Idle: 'Droga Pani, ustaliliśmy jego tożsamość i zabiliśmy go'."

[Duży Format, 4 X 2004]


NOCOMMENT 



  • TPSA chuje!
  • Radi przeszedł z Interii do Onetu
  • Cube przerzucił się z ganji na coś twardszego
  • w Fortecy mówi się "Szcześć Boże" zamiast "Cześć"


nieodwracalne zmiany w mózgu



zawierciańska ruletka  



Czyli historia o śmierci, pożądaniu, hazardzie i innych demonach

Sobota, 10:38

Czekali na nas tak jak się umówiliśmy - w barze "Pod Skałką". Na "nas", czyli na mojego kumpla JoJo, jego kumpla Karalucha - który był nieocenionym posiadaczem samochodu - no i oczywiście na mnie, człowieka, który wam tę dziwaczną historię opowie. "Oni", czyli Manga i jej facet, Borys. Mangę znałem przelotnie ze ściany. W zasadzie to nie za dużo o niej wiedziałem, oprócz tego, że była elektryzująco seksowna. Uprawianie wspinaczki w jej obecności graniczyło z jakimś perwersyjnym ekshibicjonizmem i wszyscy faceci o tym doskonale wiedzieli. Czuło się to w powietrzu, gdy tylko wchodziła na ścianę. Niby nic się nie zmieniało, ale od tej chwili nikt już nie był sobą. Zaczynało się wielkie przedstawienie obliczone na jeden jedyny cel: na wywarcie na niej wrażenia. Faceci wskakiwali z koszulek, okrzyki tryumfu stawały się głośniejsze, a elegancja ruchów na przystawkach godna była samego Godoffa. Ale ona była jakby ponad tym. Pozostawała zupełnie niedostępna w swoim pięknie. Świadoma swojego ergonomicznego ciała i efektu jaki wywołuje.
Tego dnia "Pod Skałką" wyglądała po prostu ślicznie - niewymuszone naturalne piękno, które tak niewiele kobiet posiada i które tak przyciąga facetów. Taka kobieta może uszczęśliwić mężczyznę. Jednak coś nam psuło humory, a mianowicie obecność jej faceta. Zobaczyłem go wtedy po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu. Przedstawiła go nam, a może nas jemu, kto to wie? Zlustrowałem go z dużym zainteresowaniem. Zawsze patrzy się z zainteresowaniem na rywala, szczególnie, jeśli to on zgarnia główną nagrodę. Podświadomie porównuje się go z sobą, zastanawiając się, co też on ma takiego, co czyni go lepszym.
Muszę szczerze przyznać, że był z niego interesujący typ. Wysoki, szczupły, ciemnowłosy, o wąskiej drapieżnej twarzy i jasno błękitnych oczach skupiających na sobie całą uwagę. Po jego sposobie poruszania się i mówienia od razu widać było, że jest to człowiek pewny siebie. Jednocześnie jednak zachowywał jakąś dziwną rezerwę, zimny dystans. Niewiele mówił, natomiast bardzo uważnie patrzył. Jego lodowate oczy nieustannie taksowały rozmówcę, zazwyczaj zmuszając go do opuszczenia wzroku.
Obcując z nim czuło się dziwną mieszanki lęku z fascynacją.

Sobota, 11:03

Ruszyliśmy w skałki. Uwielbiam to podejście. Polna, piaszczysta doga wijąca się nieśpiesznie pomiędzy ostańcami. Każda kolejna skała większa, ciekawsza, piękniejsza. Przed oczami przetaczają się obrazy wspomnień. Tyle wyjazdów, tylu ludzi. To jak powrót z daleka. Do domu.
Jednak tym razem coś było nie tak. Napięcie wisiało w powietrzu - niczym odległy pomruk zbliżającej się letniej burzy. Wszyscy byliśmy podekscytowani obecnością Mangi. Dziwna sytuacja - czterech facetów, jedna kobieta, i wszyscy mają na nią ochotę. Chore. Rozmowa jakoś się nie kleiła, tylko Karaluch próbował szpanować swoim ostatnim wyjazdem w grity, gdzie ponoć sieknął multum śmiertelnych horrorów o trudnościach sięgających aż do E7. Zauważyłem, że Manga słucha jego samochwalczych opowieści z lekkim rozbawieniem, jakby słuchała podrastającego chłopca opowiadającego z wypiekami na twarzy o zabawach w Indian. JoJo też to chyba dostrzegł, gdyż spróbował wykorzystać okazję i zmienić tor rozmowy. Zaczął wypytywać Mangę o jej wspinanie. Ale od kiedy to JoJo był zainteresowany cudzym wspinaniem? Mnie na przykład nigdy nie wypytywał o moje przejścia. Uderzyło mnie również, że mówił dziwnie nienaturalnym basem.


Sobota, 12:57

-To może panowie zagrają ze mną w taką małą grę? - Rzucił Borys, zupełnie nie wiedzieć czemu patrząc na Mangę.
-A co to za gra? - Zapytałem, również zerkając na dziewczynę. Podchwyciła moje spojrzenie swoimi zielonymi oczyma. Spojrzała na mnie przeciągle, znacząco. Poczułem, że zamierzona oschłość mojego głosu przechodzi w niskie mruczenie. W co my wszyscy tutaj gramy?
-Jest to gra losowa - usłyszałem głos Borysa.
-Hmm, to brzmi interesująco, a na czym ona polega?
-Zasady są bardzo proste. Przypomina trochę rosyjską, albo jakby to powiedział Akunin, amerykańską ruletkę. Dlatego niektórzy nazywają ją "zawierciańską ruletką".
-To brzmi jeszcze bardziej intrygująco. - Stwierdził JoJo, starając się udawać obojętność, choć przypuszczam, że pod maską spokoju, kryło się przeczucie czegoś złowróżbnego.
-Reguły gry są proste. Najpierw, losujemy kolejność licytacji. Pozostanie ona niezmieniona do końca gry. Następnie osoba wylosowana jako pierwsza do licytacji, proponuje dowolną drogę. Trudności i charakter drogi są dowolne, pod warunkiem, że droga jest uznaną drogą wspinaczkową, nie łatwiejszą niż VI. Po zalicytowaniu, wszyscy uczestnicy muszą zgodzić się na zaproponowaną drogę. Jeśli ktoś chce się wycofać z gry na tym etapie, mówi po prostu "pass" i tym samym odpada z dalszych rozgrywek.
-Nie rozumiem, co za "licytacja", co za "pass"?
-Jeszcze nie skończyłem. Następnie wszyscy, którzy nie spassowali muszą drogę przeżywcować. Licytujący zawsze żywcuje jako pierwszy. Pozostali żywcują w kolejności, którą wylosują.
-Chyba żartujesz...
-Nie, mówię najzupełniej poważnie. Grałem już kilka razy w tę grę Jeśli wszystkim uda się przeżywcować drogę bez odpadnięć, wtedy licytuje druga osoba w kolejności licytacji i wszystko zaczyna się od nowa. Wygrywa ten, który wykluczy wszystkich pozostałych uczestników.
-A co jest stawką w tej grze? - Spytał rzeczowo JoJo.
-To chyba oczywiste, satysfakcja - uśmiechnął się nieszczerze Borys, znowu patrząc na Mangę.
-Tak, satysfakcja jest najważniejsza - powiedziała Manga uśmiechając się słodko.
Bawi się nami, pomyślałem. Ale kto bardziej? Ona? Czy on? Ta cała gra to jakieś pojebstwo. Żywcowanie dla hazardu, albo może dla jakiejś innej nieznanej podniety. To nierozsądne, zwyczajnie głupie. Jednak czułem na sobie taksujące spojrzenie Borysa. Najwyraźniej było to wyzwanie. Nie wolno mi stchórzyć, szczególnie że z zaciekawieniem zerkała na mnie również Manga...
- Odrobina hazardu pobudza trawienie - powiedziałem na głos, starając się, aby zabrzmiało to ironicznie.


Sobota, 13:23

W losowaniu kolejności licytacji wypadłem czwarty. Pierwszy miał licytować Karaluch, następnie JoJo, Borys, no i na samym końcu ja. Karaluch stał teraz przed nami i uśmiechał się głupkowatym uśmieszkiem człowieka, który znalazł się w niewłaściwym dla siebie miejscu o niewłaściwej porze i nie za bardzo wiedział co ma teraz począć.
-No to może zaczniemy od Pasztetowej?
Miałem wrażenie, że wszystkim ulżyło - droga łatwa, krótka i bezpieczna. Nikt oczywiście nie spassował. Szybciutko przebiegliśmy dróżkę w wylosowanej kolejności. Manga, która siedziała pod skałą, ziewnęła znudzona. Czułem, że Karaluch jest wściekły na samego siebie - zalicytowanie tak łatwej drogi było oczywistym dowodem tchórzostwa, niby wszystko zgodnie z regułami, ale faktycznie Karaluch ośmieszył się przed nami i samym sobą.

Sobota, 13:48

Następny licytował JoJo.
-Komin Lechwora - rzucił niedbale.
Po tych słowach zapadła kłopotliwa cisza. W zasadzie droga nie była zbyt trudna, ale ta jej długość i to cholerne wyślizganie. Spojrzałem na Karalucha. Na jego napiętej twarzy wyraźnie widać było toczącą się wewnątrz walkę. Passować, czy podjąć wyzwanie?
-Pass - wydukał Karaluch. Jego twarz spłonęła purpurą. Intensywnie wpatrywał się w czubki swoich butów wspinaczkowych, pokryte gumą Stealth.
A zatem zostało nas trzech. Wylosowaliśmy z Borysem kolejność żywca. Wyszło na to że idę ostatni. JoJo trochę wahał się zanim wyszedł na samej górze z komina na płytę, natomiast Borys przebiegł drogę bez żadnych widocznych oznak trudności, czy kryzysu psychicznego. Najwyraźniej żywcowanie to była dla niego normalka.
Nadeszła moja kolej. Za wszelką cenę starałem się skoncentrować, odgrodzić umysł od zaistniałej sytuacji. Tylko spokój może cię uratować. Przecież ta droga na wędkę jest pierdnięciem, niegodnym nawet twojego mistrzostwa, więc wyobraź sobie, że idziesz na wędkę. Taki lightowy spacerek. No przecież nie będziesz trząsł się na jebanej szóstce. Jednak uspakajanie, uspakajaniem, a instynkt samozachowawczy, instynktem samozachowawczym. Już koło dziesiątego metra pojawiły się natrętne myśli katastroficzne. Próbowałem je odpędzić siłą woli, ale one były bardziej upierdliwe niż cały rój komarów. Na pewno się poślizgniesz, zupełnie niespodziewanie wyjedzie ci noga na tym mydle i będzie po zabawie. Ciekawe, czy takie uderzenie o glebę boli? Właściwie co się czuje, gdy człowiek umiera? Jeszcze możesz zejść, jeszcze nie jest za późno. Moje ruchy stawały się coraz sztywniejsze. Wiedziałem, że wspinam się nieelegancko, ale miałem to w dupie. Ja tutaj o życie walczę, a ty mi o estetyce. Doszedłem do trudności. Serce waliło mi jak oszalałe. Co tutaj się robiło? Jak wyjść na tą pieprzoną płytę. Gdzie były chwyty? Nie robiłem tej drogi już od tak dawna, że na pewno wszystko popieprzę i zjebię się na sam dół. KURWA MAĆ! Co ja tutaj robię?! Poczułem jak ogarnia mnie panika. Magnezjowanie nic już nie dawało, ręce miałem całe mokre od zimnego potu, jakbym przed chwilą wyjął je spod kranu. Zawsze wydawało mi się, że jestem dobrym i doświadczonym wspinaczem, ale teraz zrozumiałem, że żadne pokłady doświadczenia, że żaden, nawet najmocarniejszy przyblok nie da rady uchronić nas przed zwierzęciem, które w nas drzemie, gotowe w każdej chwili się przebudzić i przejąć kontrolę nad naszym pozornie racjonalnym i opanowanym umysłem. W tamtej chwili, u samej góry Komina Lechwora, byłem tylko oszalałym ze strachu zwierzęciem. Moja świadomość została wyłączona. Pamiętam jedynie jak nagle, zupełnie dla siebie niespodziewanie stanąłem na szczycie skały i zacząłem bezładnie krzyczeć ze szczęścia. Żyłem.


Sobota, 14:26

Trzeci miał licytować Borys. Uśmiechnął się tajemniczo, popatrzył na mnie i JoJo, wytrzymał pauzę, czekając, aż nasze napięcie jeszcze wzrośnie i jakby od niechcenia rzucił:
-Zawierciański Syfon.
-O, kurwa- wyrwało mi się.
-O co chodzi panowie? Czyżbym już był zwycięzcą? - Zaśmiał się lekko Borys.
Nie zastanawiałem się zbyt długo.
-Pass - wysyczałem wściekły.
-No proszę, jakież to rozsądne, panie pragmatyku - pogratulował mi Borys. - Jeden z głowy, jeden do strącenia.
-A pan, panie JoJo, masz pan jaja? - Borys zwrócił się wesoło do mojego kumpla.
Manga patrzyła na tę konfrontację z zainteresowaniem, lekko mrużąc swoje mesmeryzujące oczy.
-Sześć cztery? No, dobra. To chyba odpowiednia wycena na zajebanie się. - Powiedział powoli JoJo. Po wyrazie jego twarzy nie byłem w stanie odgadnąć, czy się boi, czy nie, jednak w tonie jego głosu usłyszałem coś jakby pełen rezygnacji smutek.

Sobota, 14:41

Borys dokładnie wytarł szmatą podeszwy swoich Miur i ruszył do góry. Wspinał się niezbyt szybko, jednak w jego ruchach czuć było spokój, wręcz luz, tak jakby robił łatwy obwód na sztucznej ścianie. Kątem oka widziałem, jak twarz JoJo staje się coraz bledsza, bielsza od białego wapienia, z którym za chwilę miał się zmierzyć. Borys wszedł właśnie w trudności, na wysokości jakichś 15 metrów nad ziemią. Ostrożnie układał palce w obłej dziurce na lewą rękę, od tego ruchu zależało wszystko - wóz albo przewóz. A żebyś tak się zjebał, chuju pierdolony. Jednak już chwilę później Borys spokojnie przewinął się przez ostatnie przewieszenie. Moment później zbiegł na dół. Jego twarzy nie zdradzała specjalnych emocji. Raczej łagodną przyjemność, jeśli w tym dziwnym psychopacie mogło być cokolwiek łagodnego. Popatrzył na JoJo, uśmiechnął przyjacielsko i powiedział:
-Voilà!

Sobota, 14:56

Zobaczyłem jak JoJo spada. Jego ciało spadało jak na zwolnionym filmie. Wyraźnie widziałem jak macha rękami, zupełnie jakby chciał polecieć gdzieś do góry. Wzbić się jak ptak, poszybować ku błękitnemu niebu. On jednak spadał i nic nie mogło go już powstrzymać. Następnie usłyszałem głuchy odgłos uderzenia o ziemię. Nigdy wcześniej nie słyszałem odgłosu ludzkiego ciała uderzającego o ziemię. I nigdy więcej nie chcę już tego odgłosu usłyszeć. Poczułem, że żołądek podchodzi mi do gardła, miałem wrażenie, że za chwile zwymiotuję.
Stałem, zupełnie skamieniały z przerażenia. Widziałem na ziemi pod skałą ciemny zarys ciała JoJo. Leżał zupełnie niczym porzucony płaszcz. To nie może być prawdą - powtarzałem sobie niczym zaklęcie. Otrzeźwienie przyszło dopiero po chwili - usłyszałem przeraźliwy krzyk. Dotarło do mnie, że JoJo jednak żyje. Leżał na ziemi i wrzeszczał bez opamiętania trzymając się za prawe kolano. Zacząłem biec w jego kierunku. Żył, jednak widok jego kolana nie należał do najprzyjemniejszych. Zamiast stawu miał krwawą miazgę, wydawało mi się, że widzę nawet białe fragmenty kości. Złamanie otwarte. Karaluch już przy nim był. Trzymał go za głowę i płaczliwym, bełkotliwym głosem powtarzał:
- Wszystko będzie okey. Wszystko będzie okey. Wszystko będzie okey.
Trzęsącymi rękami wyciągnąłem komórkę i próbowałem sobie przypomnieć jaki jest numer pogotowia. 99 co? 99 co?! Jaki to był kurwa numer?!
-Zadzwoń po Van Trolla, na 602 438 852, za dziesięć minut będzie tu ze swoimi przebierańcami na skuterach. - Usłyszałem spokojny głos Borysa dobiegający zza moich pleców. Odwróciłem się. Borys stał jakieś pięć metrów od sceny wypadku. Patrzył na całe widowisko zupełnie obojętnie, jakby znudzony rozwojem wydarzeń. Niedbale palił papierosa. Manga przytulała się do niego. Całkowicie uległa. Wyglądali na naprawdę szczęśliwą parę. Głowę dałbym sobie uciąć, że uśmiechała się łagodnie.





KULTEXTY 



"Wawrzyn - no wiesz, ten czipendejl z Zakrzówka."
Stefan

"Nie jedli, nie pili, tylko pierdolili."
Hrabal

"Zamienię wpinkę do zjazdowego na jeden porządny orgazm."
Smok

"Jakbym miał wziąść szczoteczkę, pastę i mydło to bym się nie zmieścił do plecaka."
Smok nakładając pastę do zębów na palec

"-Zróbmy jakąś imprezkę na wejście-rzucił Jarzyn.
-Tak, ale każdy przynosi własne prezerwatywy-odpowiedziała Nina.
-I alkohol-dodał Jarzyn.
-Ojej, znowu będę musiała się prostytuować...-skwitowała Nina."
Nina & Jarzyn

"Cause you have some men, they act as if women are here for only one thing - just for the bed work. But woman is more than skin, pinch and bone. Woman is more than a sex machine, the woman is a human being!"
MackaB

"Czy mógłbyś nie stawać mi na moich stopniach?"
Ola do wspinacza na Odlocie

"I to jest przykład na przewagę uregulowanego życia płciowego."
Andi do Jarzyna po zrobieniu drogi będącej poza zasięgiem tego pierwszego

"Słuchajcie ja za każdym razem trafiam na taakie pipy, że..."
Jarzyn w rozmowie o kobietach, w obecności swojej obecnej partnerki

"3 to sen, 3 to Java?"
fragment smsu od Andiego

"Przecież rozmawiamy jak faszysta z faszystą!"
Keczup do Stefana w rozmowie o kibicach piłkarskich

"Całą zbroję sobie obesrałem..."
Andi na Bejrucie

"Wspinanie jest drogą donikąd..."
zasłyszane

"Może mieć nawet i 15 lat, byle młodo wyglądała."
zasłyszane w towarzystwie pedofilskim

"Andrzej jest wzorcem bucowatości pod Krakowem"
Pan S parafrazujący Pana S

"Lubię sekszące się katoliczki!"
Radowan

"Ciszej, bo nie mogę się skoncentrować!"
Ola do wspinaczy pod Pochylcem

"Proszę wymazać mi tego minusa, a ja już będę umiała się panu odwdzięczyć..."
prośba niebrzydkiej uczennicy do sora Andiego

"-Uważasz, że coś z moją spermą jest nie tak?
-Nie, jest super.
-Smakuje ci?
-Tak, choć kiedyś była bardziej słodkawa, a teraz nabrała takiego gorzkiego posmaku...
-No cóż, teraz jest bardziej dojrzała."
Banan i bezpruderyjna Katarzynka

"Wyznanie miłosne - blokers do blokersówy:
-Jestem w tobie zajebany na chuj!
-Pierdolisz Misiu."
Wożonko

"Menel do menela, dopinając jabcoka:
-No to ja już muszę lecieć, bo mam jeszcze kolokwia do sprawdzenia..."
Wożonko

"-Zrobiłeś to w pink pointcie, czy w red pointcie?
-W yellow pointcie! Tzn. zsikałem się ze strachu."
typowy dialog pomiędzy trad-core'owcami

"-Andi kojarzy mi się z motywem matki cierpiącej z literatury.
-Czemu?
-No, sam nie wiem."
Cube w rozmowie o literaturze i znajomych

"-Obczajasz taki mecz kiedyś oglądałem - grają w piłkę, ale nie w amerykański football, tylko w normalną nogę, grają, a tu nagle - JEB - piorun! 11 leży trupem, obczajasz? I o co chodziło? Wszyscy kolesie z jednej drużyny mieli takie same stalowe korki na nogach, a trawa była mokra po deszczu, i JEB cała jedenastka leży zajebana prądem, tylko dlatego, że mieli takie same buty. To się nadaje na reklamę butów NIKE, man.
-Ano, takie mecze to mógłbym oglądać, przynajmniej akcja jest."
Cube w rozmowie o footballu i śmierci

czarna madonna  




Mocno mizoginiczna opowieść o mężczyźnie, który nie mógł mieć wszystkiego.

Kasjus siedział na crashu z głową zadartą w górę i intensywnie wpatrywał się w kamienny nieboskłon przewieszenia zakrywający mu prawdziwe niebo. Przyjeżdżał do tej grotki już od dwóch miesięcy, czyszcząc chwyty, próbując poszczególnych ruchów, starając się ułożyć je w logiczny ciąg. Oczami wyobraźni powtarzał po raz setny kolejne sekwencje, które składały się na projekt tego boulderu. Wysokie wyjście z podchwytu, dalekie sięgnięcie na bark do rysy w dachu, szybkie dołożenie, pamiętać o tonusie ciała, nogi na tarcie i szybki strzał lewą ręką po krzyżu do fakera, a teraz kluczowy ruch: noga do rysy, tuż pod prawą ręką, druga noga na mikrostopieńku i bardzo dynamiczny strzał z fakera, daleko, daleko do marniutkiego oblaczka na krawędzi okapu, uff, co za koszmarny ruch! W chwili, gdy kontaktował oblaka, druga ręka i nogi wylatywały w powietrze, a ciało wykonywało jakieś takie chaotyczne konwulsje starając się przeciwstawić nieubłaganej sile grawitacji. Od tego ruchu zależało wszystko. W izolacji, kluczowy strzał zdawał się być wykonalny [choć z lekkim wytrzeszczem gałek ocznych]. Jednak po tak sytym ciągu wciąż stanowił czystą abstrakcją. Był głównym obiektem marzeń sennych Kasjusa. Tak bardzo pragną pokonać ten boulder. Najpiękniejsze ruchy jakie do tej pory widział, no i ta formacja - poziomy dach o szerokości prawie 4 metrów - czysta poezja skalna. Miał już nawet nazwę dla tego projektu. "Wenecja Gówna" - połączenie metafizyki z fizjologia, no a do tego hołd złożony mistrzowi Hrabalowi.
Przed oczami wyobraźni pojawił mu się kluczowy oblak, widział swoje palce zaciskające się na nim, błogi uśmiech rozpłynął mu się po twarzy, ale potem zaczęło dziać się coś dziwnego, jakiś błąd systemu operacyjnego jego wyobraźni, gdyż oto ten upragniony chwyt zaczął się zmieniać. Widział jak faktura skały ulega transformacji, piaskowiec wyraźnie wygładzał się, co więcej kolor z ciemno brązowego stawał się coraz jaśniejszy, brązowy, jasnobrązowy, beżowy, alabastrowy. Swoimi wirtualnymi palcami Kasjus poczuł, że skała zaczyna ustępować pod naciskiem jego dłoni, stawała się miękka i delikatna. A na koniec pomiędzy jego zamagnezjowanymi palcami pojawił się okrągły, lekko różowy sutek. Tak, znał ten sutek. Należał on do Anny, dziewczyny z którą łączył go krótki, acz bardzo intensywny i smakowity romans. Właściwie jedynie kilka wspólnych nocy. Jednak Anna była o wiele więcej niż tylko swoim pięknym ciałem. Anna była przede wszystkim zjawiskiem, poświatą, która otaczała jej szczupłą sylwetkę. Kasjus wiedział, że ta poświata przyciąga go z hipnotyczna siłą. Lgnął do niej jak ćma do płomienia. Była piękna, była mądra, była nierzeczywista. Miał świadomość, że zapada się w tę kobietę niczym w narkotyczny trans. Resztkami świadomości starł się wyzwolić z tego obłąkania. Ale nie pora teraz na sentymenty, trzeba się skoncentrować, skupić...
Ruszył. Wykonywał ruchy w sposób w pełni automatyczny. Precyzja i moc. Ruchy dojściowe wydawały mu się zdecydowanie łatwiejsze niż tydzień temu. Zrozumiał, że to będzie ten wielki dzień. Strzał po krzyżu do faka. Poczuł jak każde włókno mięśni grzbietu napina mu się do granic możliwości, ale utrzymał ten ruch. A teraz pora na kluczową banię do oblaczka. To już ostatni ruch. Spokojnie. Skoncentrować się. Moc i precyzja. Nogi na właściwe miejsca, pełne skupienie i ... i ... i nagle rozległ się dźwięk dzwonka jego telefonu komórkowego. To nic, strzelaj, a potem odbierzesz! Ale w tej samej chwili zrozumiał, że to dzwoniła Ona. Anna. Chciała porozmawiać, a może umówić się na ten wieczór. Pieprzyć to! Skoncentruj się! To pewnie ktoś inny. Telefon dzwonił i dzwonił. Jeszcze tylko jeden ruch dzielił go od upragnionego oblaka. I znowu zobaczył jej piersi wyłaniające się z mroku. Patrzyła na niego z góry, spod przymkniętych oczu. Uśmiechała się tajemniczo niczym Czarna Madonna.
Zeskoczył na ziemię i pobiegł odebrać.



Dwa lata później Kasjus siedział w tym samym miejscu i tej samej pozycji, w której zastaliśmy go na początku tego opowiadania. Uważnie wpatrywał się w przewieszenie rozpościerające się nad nim. Ciemny brąz piaskowca był poznaczony białymi szramami przymagnezjowanych chwytów. Do każdego z nich prowadził złożony system białych linii i strzałek. Kasjus znów był w formie, przygotowywał się do tego prowadzenia od wielu tygodni. Tego dnia warunki były doskonałe. Chłodne, słoneczne popołudnie. Rozgrzał się i już wiedział, że jeśli tylko skoncentruje się dostatecznie mocno to "Wenecja Gówna" przestanie tego dnia stanowić projekt. Abstrakcja stanie się faktem.
Ruszył. Pewne ruchy prowadziły go od chwytu do chwytu. Moc i precyzja - powtarzał w duchu swoją mantrę. Rysa w dachu na podchwyt. Dołożenie. Strzał do fakera. A teraz kluczowy ruch - już widział przed sobą kreskę magnezji prowadzącą do oblaka na krawędzi. Głęboki, gwałtowny wdech. Koncentracja. Koncentracja. Koncentracja. Moc i precyzja! Wizualizuj! Jednak zamiast wyśnionego chwytu, znów zobaczył przed sobą jej twarz. Tym razem poczuł jedynie wściekłość. Żadnych sentymentów. Jak mogłem zmarnować dwa lata życia z tak beznadziejną pindą?! Suka! - syknął przez zaciśnięte zęby. I strzelił. Mięśnie jego ramion eksplodowały. Jego ciało pomknęło w kierunku krawędzi okapu. Bach. Skontaktował oblaczka, druga ręka wystrzeliła w faka jak z procy, ciało zaczęło zakreślać dziwaczne trajektorie w szaleńczym tańcu. Wierzgał niczym wisielec na szubienicy. Kasjus czuł jak ścięgna jego palców prawie zrywają się pod ogromnym obciążeniem. Ale wiedział, że nie puści, nie puści za żadne skarby, już nigdy nie puści, przenigdy...









lista  




Lista wszystkich tych rzeczy, o których nie przeczytasz w renomowanych czasopismach wspinaczkowych, a które stanowią nieodłączny element żulerskich wyjazdów na westa

  • alkoholizm: no cóż wspinanie bez alkoholu to tak jak sex bez partnera/partnerki. Degustacja/libacja lokalnymi trunkami niewątpliwie dodaje dużo kolorytu każdemu wyjazdowi, a zatem łączymy przyjemne (tzn. stan zamroczenia) z pożytecznym (poznawanie obcej kultury), na zdrowie!
  • brud: raczej uciążliwy element, ale można się do niego przyzwyczaić w imię dobra świętej sprawy, a tak na marginesie to czasami się zastanawiam, czy tym wspinaczom, tak ślicznie upozowanym na zdjątkach w kolorowych magach wspinaczkowych, czy im przypadkiem nie śmierdzą te ich mocno przepocone buty wspinaczkowe, na zdjęciach tego nie wyczujesz, wszystko takie estetyczne i syntetyczne, a ja jednak mam wrażenie, że dochodzi tutaj do jakiegoś przekłamania, jakiejś fundamentalnej nieszczerości.
  • głód: pamiętam wyjazd do Włoch gdzie przez ostatni tydzień żywiliśmy się jedynie czerstwym chlebem i kradzionymi jabłkami... głód nieodłącznie wiąże się z wyjazdami nisko-budżetowymi (patrz: budżet minimum); jego widmo towarzyszy ci każdego dnia, jednak można się dość szybko przyzwyczaić nawet do drastycznie obniżonych porcji żywnościowych [człowiek nie świnia, zje wszystko, nawet carrymatę], w gruncie rzeczy najbardziej nieprzyjemnym aspektem są chyba natrętne, wręcz maniakalne, rozmowy o smakołykach wszelakich.
  • szaberek: taa, kryminalny proceder, ale któż go nie uprawiał, mandarynki w Sperlondze, jabłka w Arco, winogrona w Orrpiere, takie małe złodziejstwo bardzo urozmaici twoją dietę, a do tego ten dreszczyk emocji przy przełażeniu przez ogrodzenie
  • auto-stop: tania i w gruncie rzeczy wygodna metoda docierania do dowolnych rejonów wspinaczkowych w Europie, a do tego świetny sposób na poznanie wyluzowanych i przyjaznych ludzi [z perspektywy stopu nawet Niemcy wydają się mega sympatycznym narodem].
  • kitranie w krzonie: kiedyś spotkaliśmy w Dolomitach ekipę ze Śląska, która była bardzo dumna ze swojego nowiutkiego, żółciutkiego namiotu North Face'a, z pogardą patrzyli na nasz podarty, zapleśniały Marabut w kolorze khaki, jednak ostatecznie to właśnie ich wypatrzyli filance, czego konsekwencją był słony mandat za kimanie na dziko [hihi]; umiejętność skitrania się przed kicajcami wydaje się jedną z kompetencji kluczowych, które powinny być nauczane już w szkole podstawowej.
  • zabawa w chowanego z karabinieri: dla przyzwoitego karabinieri wszyscy przybysze z bloku wschodniego to przemytnicy amfy, a dla przyzwoitego przybysza z bloku wschodniego, wszyscy karbinieri to chuje, dlatego trzeba unikać ich jak ognia, w czym pomaga dobra umiejętność kitrania się w krzonie [patrz wyżej].
  • szukanie dealera: przemyt trawy przez granicę to zawsze pewne [aczkolwiek niewielkie] ryzyko, dlatego najlepiej poszukać dealera na miejscu, zazwyczaj szybko go rozpoznacie, swój swojego w końcu zawsze rozpozna... przy okazji pragniemy wam zdecydowanie odradzić tzw. "metodę na NL", stosowaną obsesyjnie przez Muppeta, polegającą na tym, że jak tylko zobaczycie ludzi wysiadających z samochodu z rejestracją holenderską, to trzeba biec w ich kierunku, wymachiwać rękami i wrzeszczeć na cały parking: "Do you have some ganja to sell?"
  • budżet minimum: prawdziwa sztuka survivalu polega na przeżyciu wielu tygodni na łeście za niewiele euro, w tym roku udało nam się utrzymać całkiem komfortowy budżet dzienny na poziomie 5 euro na głowę, jednak z tego co wiem są i tacy, którzy nie przekraczają 2,5 euro, tak czy inaczej waga spada, a forma rośnie.




jezdem sportowcem  





Przedrukowujemy z Magazynu Górskiego doskonały wywiad z Piotrem "Anabolem" Brzozowym, znanym zawodnikiem, Mistrzem Świata Juniorów sprzed dwóch lat, i tegorocznym zwycięzcą Pucharu Świata we wspinaniu na czas:

MG: Czy wspinanie cię jeszcze cieszy?
PB: Znaczy się, że co? Czy robię to dla przyjemności? No co ty! Wspinam się dla wyniku. Cieszę się jak zrobię drogę trudniejszą od innych, albo jak pokonam konkurentów na zawodach. O to chyba chodzi, aby być lepszym od innych. Stąd bierze się ta... no jak jej tam... no, satysfakcja.

MG: Dlaczego się wspinasz?
PB: Dziwne pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Chyba dlatego, że jestem dobry w te klocki. Zresztą na niczym innym się nie znam.

MG: Jak zacząłeś się wspinać?
PB: Mój tata wziął mnie do klubu sportowego, gdzie prezesem był jego znajomy. I zapytał tamtego wprost: w jakiej dyscyplinie mój szczyl może być najlepszy? Prezes popatrzał i powiedział: na boks za chudy, na kosza za niski, damy go do wspinania, mamy dobrą sekcję juniorską. I tak się to zaczęło.

MG: Jak wygląda twój trening?
PB: Trenuję osiem godzin dziennie, a co mam robić to mój trener mi mówi, więc nie będę tutaj tego po szczególe opisywał, bo to trochę skomplikowane, w sumie to sam nie za bardzo się wyznaję na tych wszystkich cyklach i seriach. To działka mojego trenera, za to dostaje hajs, więc ja nie muszę się na tym rozumieć. Ważne, że wyniki są.

MG: A co z dietą?
PB: Dieta jest najważniejsza, się rozumie przez się. Jak za bardzo się nawpierdalasz to nijak nie zadasz na zawodach. Dlatego ja jestem na ścisłej diecie. Jem tylko marchewkę i staram się nie przekraczać 800 kcal dziennego spożycia. Dlatego ważę tak mało. Resztę pokarmu spożywam w tabletkach. Spójrz dla przykładu na te pillsy: ten czerwony to kurczak, a ten niebieski to kartofelki. Tak wygląda mój obiad.

MG: Kto dla ciebie jest autorytetem wspinaczkowym?
PB: Autorytetem jest dla mnie każdy, kto lepiej się ode mnie wspina. Patrzę na takiego, obczajam i próbuję być taki jak on, ładuję, a jak jednego dnia jestem już lepszy od niego, to parzę na niego już z góry, ze współczuciem, bo taki kolo już nie ma autorytetu dla mnie w ogóle.

MG: Jaki jest twój stosunek do zawodów wspinaczkowych?
PB: No zawody są po prostu zajebiste. Spotykasz wszystkich swoich ziomali. Bujasz się we strefie. Wychodzisz w świetle reflektorów, wszyscy na widowni patrzą jaki jesteś zajebisty, biją brawo. No, super się wtedy czujesz. A jak jeszcze wygrasz i kaskę zgarniesz to czujesz się po porostu jak wielki pan, władca jakiś, no pasza sułtan całego haremu. Dlatego zawody są o wiele bardziej hajcowe od wspinu w skale. Tam nie masz ani widowni, ani muzy, ani kaski za to nie zgarniesz, no nuda po prostu.

MG: Co sądzisz o doppingu we wspinaniu?
PB: Nie będę ci tu ściemniał. Ja oczywiście nie biorę, zupełnie czysty jestem, to się chyba rozumie. Ale w dzisiejszych czasach bez koksu to ani rusz, więc biorą wszyscy. A te całe kontrole to wielka lipa jest. Wie się, że jak dobrze pokombinujesz to będziesz czysty nieważne ile tych kontrol by nie robili. Mnie się tak wydaje, że powinni ten zakaz znieść, to by przynajmniej uczciwiej było, a nie tak po kryjomu po kiblach się chować.

MG: Co, poza wspinaniem, jest dla ciebie ważne w życiu?
PB: Eee, no nie wiem. Musiałbym się zastanowić. No nic mi nie przychodzi do głowy. No zażyłeś mnie tu całkiem. Ale czasem lubię telewizję pooglądać i tak nad światem pomyśleć. Takie różne ciekawe myśli mi do głowy wtedy przychodzą. Bo mnie się tak zdaje, że jakbym nie był tym wspinaczem, to może filozofię bym studiował, bo myśleć to ja bardzo lubię.

MG: Jak sądzisz jaka jest przyszłość wspinania?
PB: No ważne jest by więcej luda się wspinało, no i by Polska wygrywała na zawodach. Na ten konkretny moment to nie jest za dobrze, ale ponoć państwo ma wkrótce dawać więcej hajsu na sport, więc i wspinanie pewnie będzie dofinansowane lepiej, to i wyniki będą lepsze.

MG: Jakie są twoje ambicje na przyszłość?
PB: No chciałbym skończyć wspinanie z dobrym wynikiem, to znaczy się być na topie jak najdłużej, no i żeby jeździć jak najdłużej na zawody międzynarodowe. A potem, albo przejść na emeryturę wspinaczkową, gdzieś tak koło 35 i zostać trenerem, albo jeszcze lepiej prezesem Polskiego Związku Alpinizmu. Wspinanie ma być na olimpiadzie, no to więcej będzie i dofinansowań, i wyjazdów, i w ogóle możliwości różnych... A taki prezes to ma dobrze. Bardzo dobrze.

MG: Bardzo dziękujemy za wywiad i życzymy dalszych sukcesów wspinaczkowych.





mydło  



czyli hipotetyczno-filozoficzne rozważania o przyszłości wspinania w naszym kraju ojczystym

Dopiero co wróciłem z Bolecho, gdzie wspinałem się po pewnej bardzo popularnej drodze. Jak każdy wie, popularność drogi w Polsce mierzy się stopniem wypolerowania chwytów. Na tej podstawie łatwo mi było stwierdzić, że droga po której się wspinałem była niezwykle popularna, wręcz "kultowa". Przy każdym ruchu ślizgałem się niemiłosiernie, wręcz żałośnie, co rusz obsuwała mi się stopa obuta w najlepszą gumę superhiperfriction. Czułem się jak Jelonek Bambi na ślizgawce, czyli innymi słowy czułem się jak dureń. To właśnie moje ślizganie, to moje rozpaczliwe męczenie się na przechwytach, które były w gruncie rzeczy relatywnie łatwe, to moje poniżenie, wprowadziło mnie w nastrój melancholijno-refleksyjny. Zacząłem się zastanawiać, jaka jest przyszłość wspinania w kraju, w którym nie małość, lecz śliskość chwytów decyduje o trudnościach drogi. Czy jakby wyślizgać Capoeirę na podobieństwo Środka Szarej, to jej trudności wzrosłyby do 6.9+/10?
Tak czy inaczej przyszłość wspinania w Polsce malowała mi się w nadzwyczaj czarnych barwach. A może jest jednak jakaś sensowna alternatywa, jakieś eleganckie wyjście z tej patowej sytuacji? Może by tę skałę jakoś renowować, np. zamykać najbardziej popularne drogi, aż tarcie w naturalnym procesie krasowienia samo odnowi się. Ale przecież to absurd! Wyobraźcie sobie tabliczkę pod Kominem Lechfora następującej treści: "Droga zamknięta do roku 2047 ze względu na auto-regenerację nawierzchni skalnej. Uprasza się o nie wspinanie!" Zupełnie bez sensu... A może by tak pokrywać chwyty i stopnie na skale jakimś specjalnym preparatem, jakimś rodzajem farby antypoślizgowej, który przywracałby tarcie skale, tak jak przywraca się tarcie panelowi. Ale to chyba byłaby już zbyt duża ingerencja w naturalną rzeźbę... To by sprowadzało skałę do roli panelu, a to sprzeczne ze wspinaczkową hierarchią wartości. Zaraz zaraz, przecież to mogłoby być rozwiązanie! Zamienić skałę na panel! Przecież przy obecnym postępie technologicznym można śmiało założyć, że już wkrótce panel nie tylko dorówna skale, ale wręcz ją prześcignie w doskonałości swojej formy wspinaczkowej. Wyobraźcie sobie następującą wizję z AD 2035: nad polskim morzem powstaje prawdziwy syntetyczny raj wspinaczkowy - 3 km wywieszonego muru z włókien węglowych i żywic epoksydowych, o wysokości 50 metrów, łączącego w sobie najlepsze cechy Kalanek, Sojuza i Masone. Żadnych rzęchów, żadnych brzydkich przechwytów, żadnych nielogicznych linii. Drogi o wszelkich trudnościach i we wszelkich formacjach! Wszystko zaprojektowane na komputerowych programach 3D. Całość mieści się nieopodal Sopotu i została wybudowana za pieniądze niemieckiego inwestora. Takie przedsięwzięcie szybko by mu się zwróciło (bilet wstępu 10 zł), a przy okazji potencjał wspinaczkowy naszego kraju wzrósłby o jakieś 50%. Kraków, ze swoimi dolinkami, automatycznie spadłby do 3 ligi wspinaczkowej, podczas gdy inne kurorty nadmorskie planowałyby stworzenie konkurencyjnych "rejonów wspinaczkowych". Co więcej chodziłyby słuchy, że Michael Jackson pragnie wybudować pod Toruniem górski park rozrywki, w którym miałaby stanąć wierna kopia K2 w skali 1:10.
Może przyszłość nie jest jednak taka zła!

chwała stefanowi  





Kolektyw redakcyjny Wdh pragnie niniejszym wyrazić nasze robotnicze uznanie tow. Stefanowi, który to samotnie, w tytanicznym wysiłku popycha do przodu lokomotywę wspinaczkowego postępu! Tow. Stefan nie ogląda się na innych, gdyż wzrok jego jest utkwiony w świetlanej przyszłości, w której to wszystkie polskie drogi zostaną wyposażone w komplet przelotów zgodnych z proletariackimi normami PZA. Tow. Stefan samotnie, niczym młot pneumatyczny, podąża wyznaczoną przez siebie ścieżką, realizując każdego miesiąca 400% normy obijania.




I pamiętajcie towarzysze, że bumelanci i zaplute karły reakcji jedynie czekają, aby wykorzystać każdą naszą słabość i nawet najkrótszą chwilę nieuwagi. Dlatego wzywamy was, towarzysze, abyście zwarli swoje szeregi, wzmocnili wysiłki i podążyli za przykładem naszego wspaniałego przodownika pracy, herosa wiertła - tow. Stefana - aby wykonać do końca tego roku 6 letni plan obijania Libanu, oraz innych rejonów wspinaczkowych! Wróg nie śpi! Towarzysze, towarzyszki, do wiertarek!






więcej koszernego socrealizmu na » http://www.komunizm.px.pl





powrót  



Czyli krótka opowieść grozy utrzymana w konwencji czarnobiałego dreszczowca, w doskonałej obsadzie i ze świetną ścieżką dźwiękową

[zaniedbana kawalerka, ujęcie jak z Pi Aranowskiego , muzyka Dillinja]

Tego ranka Paweł miał wyjechać na trzy tygodnie do Francji. Dochodziła już godzina 9:00, a autokar odjeżdżał o 10:30. Co gorsza Paweł był jeszcze w proszku. Zupełny rozpierdol - wszędzie walały się ekspresy, taśmy, żarcie, majtki ... W pośpiechu wpakowywał to wszystko do worka równocześnie pogryzając kanapkę i popijając kawę. Z głośniczków komputera leciał jakiś speedy drum'n'bass. Co za sieczka! Czego zapomniałem? Bumbumbum. Czego zapomniałem? Bumbumbum. Na pewno czegoś zapomniałem! Bumbumbum. Cisnął niedojedzoną kanapkę na biurko, gdyż potrzebował obu rąk do dopchnięcia plecaka, który osiągnął już prawdziwie monstrualne rozmiary. Paszport? Jest! Bilety? Są! Pieniądze? Są! Buty wspinaczkowe? Są! W takim razem wszystko co najważniejsze jest. Zarzucił wór na plecy i wybiegł z mieszkania, jednak już po chwili wrócił, bo przecież o mały włos zapomniałby komórki!

[ta sama kawalerka, ujęcie jak ze Wstrętu Polańskiego, muzyka Autechre]

Trzy tygodnie później ponownie zazgrzytały zamki w drzwiach i do mieszkania wkroczył opalony i wychudzony Paweł. Powroty to czas sprzecznych emocji: ulga z dotarcia do domowej przystani, której równocześnie towarzyszy uczucie, że coś się skończyło, coś umarło. Właśnie takie myśli pochłaniały Pawła. Wszedł do pokoju wnosząc za sobą delikatny powiew prowansalskiego mistrala.
Obojętnie spojrzał na bezładny chaos, który zostawił trzy tygodnie temu pakując się. Wciąż był myślami tysiące kilometrów stąd. Jego spojrzenie mimowolnie przesunęło się po zawalonym biurku - płyty CD, markery, akumulatorki, okruszki pozostałe po kanapce, słuchawki... okruszki po kanapce? A co stało się z kanapką? Dziwne, chyba zostawił ją niedojedzoną na biurku? Jednak ta myśl specjalnie go nie zaniepokoiła, gdyż wciąż wspominał wygrzaną w słońcu pomarańczową skałę.

[obskurna łazienka, ujęcie jak z Psychozy Hitchcocka, muzyka Zbigniew Karkowski]

Prysznic! Tylko o tym marzył. Zrzucił brudne, śmierdzące łachy i wszedł do łazienki zupełnie nieświadomy zagrożenia. Odkręcił wodę. Po raz ostatni spojrzał w lustro. Skąd miał wiedzieć, że na suficie czekała przyczajona, gotowa rzucić się na jego kark ZMUTOWANA MONSTRUALNA KANAPKA LUDOJAD!

[napisy końcowe w stylu oldschoolowej Strefy Zmierzchu, muzyka Tiger Lillies]




AAAAAAA! To WdAhu jest straszne!

romans w pakerni  



"Tak jak kolarz ciągnie do kolarki,
a płyta do odtwarzacza,
tak i wspinacz do wspinaczki.
Taka jest natura i nic nie da się z tym zrobić."



Nieprawdą jest, że Roman nigdy wcześniej nie był z kobietą. Zdarzało mu się to robić wielokrotnie z Dziewczynami Miesiąca. Potem w liceum całkiem poważnie myślał o nauczycielce angielskiego. Ale ona wybrała jakiegoś zgreda z brodą i okularami, co ponoć słuchał jazzu. Prawdę mówiąc to nie wybrała, bo Roman nigdy jej niczego nie zaproponował. Liczył na to, że wyczyta coś z jego oczu. Rzekoma kobieca intuicja zawiodła tu na całej linii. Tak, powiedzmy prawdę, miał prawo być rozczarowanym do płci przeciwnej. Całkiem dobrze zapowiadał się związek z Gosią z kursu skałkowego, która zrazu deklarowała zainteresowanie wspinaniem, by już kilka dni po kursie namawiać go do wspólnego zamieszkania i kupna gofrownicy w systemie ratalnym. To mogło zaboleć. I zabolało. Zniósł to bardzo źle. Próbował szukać wsparcia u kolegów, ale oni ogłuchli od muzyki techno i w końcu znudziło go coraz głośniejsze tłumaczenie, o co mu chodzi.
Mentalnie zaczął się oswajać z tym, że czeka go życie wspinacza-samotnika. Aż pojawiła się Mariola. Sama przychodziła na treningi i znosiła wygłodzone męskie spojrzenia, taksujące jej brzoskwiniowo opalone ciało. Wszystko wskazywało na to, że naprawdę interesuje ją tylko wspinanie. Pewnego dnia napotkała Romana siedzącego z mocno niespełnioną miną w szatni.
-Co się stało? - neutralnie zagaiła.
-Kuuurwa, zapomniałem aminokwasów - odpowiedział, zgodnie z prawdą Roman.
-Spoko, mogę Ci pożyczyć.
-Naprawdę!? - Roman nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
-Przecież oddasz.
Trudno obiektywnie powiedzieć, żeby ten trening spędzili razem, ale Roman pokazał jej swój legendarny piędziesięcioprzechwytowy obwód. Nikt wcześniej, ani później nie doświadczył tego zaszczytu.
Przypadkowo spotkali się za dwa dni. Była jesień, drzewa ekspolodowały kolorami, kasztany i orzechy spadały z hukiem, przyroda pokazywała się z najlepszej strony przed zimą, ale oni na to nie zważali - wszak zbliżały się zawody.
-Może pokazałbyś mi jakąś przystawkę - ni stąd ni z owąd poprosiła Mariola.
Roman nie cierpiał ludzi, którzy wykorzystują go jako źródło interesujących przystawek ale czuł coś w rodzaju długu. Pokazał Marioli własną przystawkę, która nie budziła zachwytu u kolegów. Prawdę mówiąc, była ona prymitywna, a jej trudności polegały na przytrzymaniu czterech syfiastych chwytów pod rząd. Żadnej finezji, pracy nóg, techniki, itp.
-To Twoja przystawka? - spytała Mariola.
-Moja, a co? - pytaniem odpowiedział Roman, gotowy na obelgi.
-Bardzo mi się podoba - skomentowała Mariola i nie kłamała.
W sercu Romana coś zaczęło się tlić.
Przestał traktować Mariolę jak inne koleżanki, z którymi wspólnie przebierał się nie raz. Pomimo, iż oglądał ich bieliznę oraz intymne fragmenty ciała, to nie zauważał w nich kobiet, a one nie wstydziły się, bo wiedziały, że nie ma kogo. Koledzy też zauważyli zawieszone spojrzenia Romana. Z zainteresowaniem dopytywali się co teraz bierze, jakiego ma dostawcę i gdzie to można kupić? On siłą spokoju zbywał ich szybko i biegł do domu, by zadbać o higienę osobistą.
Postanowił nie tylko nie unikać Marioli, ale nawet długo myślał w domu o tym, co jej powie przy następnym spotkaniu. Kiedy wreszcie do tego doszło, był dobrze przygotowany.
-Masz niezłą wytrzymkę ale mogłabyś trochę popracować nad mocą - zagaił w czasie oczekiwania na dostęp do ulubionego fragmentu panelu.
-Taaak? Myślałam o tym ... a to bardzo widać?- zapytała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
-No..... nie - skłamał po raz drugi w życiu Roman.
-Ale miły chłopak z Ciebie i pomimo, że robisz VI.5+ to nie zadzierasz nosa - powiedziała ocierając łzy.
Wtedy po raz pierwszy próbował pocałować Mariolę.
-Zostaw nie dziś, może jutro. Jutro mam resta.
Pechowo składało się tak, że Roman w dniu następnym nie miał resta i do niczego nie doszło.
Obydwoje zdawali sobie sprawę, że cykl treningowy to święta rzecz i nie po to ładowali kilka miesięcy, by dać się ponieść wyniszczającym uczuciom.
Wszak zbliżały się zawody.

[cdn]

[andi em]







pulp fiction  



sprostowanie  



Pan bieDruń poprosił nas o sprostowanie jednego szczegółu w naszym tekście porównującym go ze Stefanem. Prośbę swoją sformułował w następujących słowach:

Zgodnie z artykułem 5 ustawy Prawo Prasowe (Dz. U. z 1984 r. Nr 5, poz. 24, z 1988 r. Nr 41, poz. 324, z 1989 r. Nr 34, poz. 187, z 1990 r. Nr 29, poz. 173, z 1991 r. Nr 100, poz. 442, z 1996 r. Nr 114, poz. 542, z 1997 r. Nr 88, poz. 554 i Nr 121, poz. 770, z 1999 r. Nr 90, poz. 999, z 2001 r. Nr 112, poz. 1198 oraz z 2002 r. Nr 153, poz. 1271), a w szczególności Art. 31 ustęp 1 i 2, domagam się sprostowania nieprawdziwej i nieścisłej informacji jakobym pochodził z Azorów, zamieszczonej w periodyku zamieszczonym w sieci Internet pod adresem http://www.wdahu.com (WdaHu nr 14).

W rzeczywistości urodziłem się w słoweńskim porcie Koper, wychowałem na Osiedlu Widok, a po okresie intensywnych podróży obecnie zamieszkuję na Osiedlu XXX Lecia PRL. W skrócie: biorąc pod uwagę trend wieloletni można o mnie obecnie napisać, że jestem z Krowodrzy, co odpowiadałoby również rangą kategorii ontologicznej "Nowa Huta", do której został przypisany kolega Stefan.

W razie dotrzymania ustawowych terminów sprostowania (Art. 32.1 i następne) zrzekam się dochodzenia swych praw na drodze cywilnej i karnej, a w przeciwnym wypadku to różnie może być...

Zgodnie z Art. 31.5 podpisuję się pseudonimem biedrun~, ponieważ podstawą sprostowania lub odpowiedzi jest zagrożenie dobra związanego z pseudonimem. Natomiast nazwisko: Biedrzycki podaję tylko do wiadomości Redakcji.






Chyba najlepszym komentarzem do zaistniałej sytuacji będzie zacytowanie rozmowy pomiędzy dwoma członkami redakcji:
-Ale o co się własciwie rozchodzi temu całemu bieDruniowi?
-Nic nie zrozumiałem z tego bełkotu prawniczego, ale chodzi mu chyba o to, że jest z Azorów i się tego wstydzi, więc stara się wszystkim wmawiać, że jest z jakiegoś Kapra, czy Kopru.
-Znaczy się, że takie fikcyjne alter-ego sobie stworzył, blokers jeden?
-No, no, właśnie tak mi się wydaje - koloryzuje, żeby wydawać się sobie samemu ważniejszym.
-Ale czemu? Czyżby cierpiał na jakiś kompleks niższości, czy inne zaburzenia związane z pożyciem?
-Wiesz jak jest, nigdy nic nie wiadomo, ale słyszałem, że Ret podkosił mu kilka projektów na kościach, a to musiało go zaboleć... A tak przy okazji ogladałes wczora "Legalną Blondynkę"?
-Się rozumie, mega film!
-Ano mega, czemu to u nas nad Wisłą nie ma takich fajowych silikonowych dziewczyn, widziałeś jej nogi? Miodzio! Te nasze panny są jakieś takie przaśne, żeby nie powiedzieć razowe...
-W tym temacie się muszę z tobą zgodzić, wszystkie te nasze panny są zbyt naturalne, powinny nad sobą bardziej popracować.
-O zdecydowanie tak!










???  



Czy wspinające się dziewczyny są dla ciebie sexy? Jeśli jeszcze tego nie wiesz, to proponujemy ci prosty saikotest:
1. Wpatruj się uważnie przez 5 min w zamieszczony poniżej rys. A.
2. Następnie sprawdź, czy wystąpiła u ciebie erekcja.


Rys. A


Rozwiązanie testu: wystąpienie erekcji oznacza, że jesteś wrażliwy na uroki kobiet wspinających się. Jeśli erekcja nie wystąpiła, weź się już lepiej, stary, za modelki.




konkurs  



Drodzy czytelnicy proponujemy wam przyjemną seksistowską zabawę, w której możecie wygrać bardzo atrakcyjne nagrody. Konkurs polega na dopasowaniu nazwisk naszej kobiecej czołówki do krótkich charakterystyk, przygotowanych specjalnie dla was przez nasze kolegium redakcyjne. Oczywiście WdAhu promuje podejście holistyczne do kobiet, czyli staraliśmy się opisać nie tylko wyniki w skale, ale również i aspekty psychofizyczne naszych utalentowanych pań.
Uwaga! Ze względu na ograniczoną inteligencję JavaScriptu, wpisujcie imiona i nazwiska dokładnie w takiej formie jak zostały podane na poniższej liście, zwracając szczególną uwagę na poprawną pisownię nazwisk oraz na zachowanie pojedyńczych spacji.


Dla najlepszych przewidujemy atrakcyjne nagrody, w tym:
miejsce trzecie - roczna prenumerata WdAhu;
miejsce drugie - możliwość pozdrowienia lub znieważenia członków rodziny (2) lub (ex)parterów życiowych (max 5);
miejsce pierwsze - noc z wybranym członkiem Redakcji WdAhu!



Lista pań: Ola Taistra, Wanda Rutkiewicz, Oliwka Behyne, Kinga Ociepka, Eliza Kubarska, Ania Jarek, Radi, Iwona Marcisz, Monika Niedbalska, Renata Piszczek, Iwona Niemiec, Agnieszka Flakowicz, Eliza Kugler, Edyta Ropek



lp. Imię i Nazwisko wspinanie ciało osobowość
1.
miłe dla oka ideał pedofila rokująca
2.
wystudiowane beztłuszczowe zmienna
3.
(ex)sportowe puszyste niewykrywalna
4.
sheroiczne martwe feministyczna
5.
pucharowe żylaste nałogowa
6.
neurotyczne anorektyczne imprezowa
7.
rankingowe kulturystyczne businesswoman
8.
pokazowe przeinwestowane kapitalistyczna
9.
medialne fotogeniczne masochistyczna
10.
westowe wełniane pociągająca
11.
szybkościowe bezpłciowe panelowa
12.
halowe matczyne pomijalna
13.
zacięte chłopięce enigmatyczna
14.
historyczne pedagogiczne depresyjno-samobójcza








ogłoszenia  



Szukam otwartego chłopaczka na wyjazd wspinaczkowy. Funduję wszystko: 5cio gwiazdkowy hotel na Majorce, przelot, wyżywienie, etc. w zamian za asekurację i towarzystwo.

Mamoń


Odsprzedam jaja. Lekko używane na wyjeździe wspinaczkowym w brytyjski grit. W dobrym stanie, przydadzą się na jeszcze niejednym żywcu.

Hardcorowiec


W zwiazku z licznymi prośbami, groźbami procesów sądowych oraz powtarzającymi się niewybrednymi inwektywami redakcja WdAhu przygotowuje pełną listę osób, które będą stale i regularnie obrażone przez i na WdAhu.
Jeśli nie chcesz zostać pominięty to koniecznie przyślij nam swoje dane. Cennik inwektyw i złośliwości zostanie udostępniony wkrótce.
Niedyskrecja gwarantowana.
WdAhu


Komplet sześciu (w cenie pięciu) dłutek do kucia chwytów sprzedam. Raz używane w Tatrach, gwarancja do 2006.

Mieczysław P.Extrementalny
mietex@interia.pl


UWAGA PROMOCJA !!!
Nasz wspinaczkowy portal internetowy pragnie zaoferować Państwu interesującą usługę pt. ROZSTANIE. Jeśli planujesz w najbliższej przyszłości rozstać się ze swoim chłopakiem, to koniecznie zgłoś się do nas! Niech fajfrus dowie się o końcu waszego związku z internetu - unikniesz kłopotliwej rozmowy, a przy okazji zaimponujesz koleżankom. Rzuć go przy pomocy WdAhu!
W październiku i listopadzie zapłacisz jedynie 50% ceny.

www.wdahu.com


Zamienię zestaw markowych kosmetyków na odżywki i aminokwasy, ewentualnie inne propozycje...
Mariannna Z.Determinowanna

 



skalne podróże przypominają czasami oniryczne wyprawy w odległe zakątki nieznanych galaktyk, odwiedziny egzotycznych, bezimiennych planet, gdzie wszystko jest nierzeczywiste i piękne, jednak zawsze w końcu musi nastąpić powrót na ziemię, na której czekają brunatno-szare krajobrazy miejskie, ciągnące się niczym zapętlony niemy film, i te zmęczone o świcie twarze, tygodniami czuję się pusty, wypalony przez solarne wiatry, martwymi oczami patrzę na martwe ulice, nie chce mi się nawet krzyczeć